środa, 27 lipca 2011

Heather Gudenkauf - Ciężar milczenia

autor: Heather Gudenkauf
tytuł: Ciężar milczenia
wydawnictwo: Mira
rok wydania: 2010
ilość stron: 368
ocena:
5.5 / 6



Żałuję, że szeroko zakrojone promocje omijają często naprawdę znakomite, warte przeczytania pozycje.  O ile w przypadku znanego i poczytnego autora jest to zrozumiałe, tak książka nowicjusza, bez reklamy i rozgłosu musi obronić się sama.

„Ciężar milczenia” jest pierwszą książką w czytelniczym dorobku Heather Gudenkauf. Bardzo ostrożnie podchodzę do nieznanych mi autorów. Są wielką niewiadomą, nierozwiązaną zagadką, której odkrycie może przynieść różnorakie efekty. Zaryzykowałam i… jestem zachwycona.

Calli i Petrę, siedmiolatki mieszkające w małym miasteczku Willow Creek łączy dozgonna przyjaźń. Dziewczynki spędzają razem każdą wolną chwilę a ich zabawy zdają się nie mieć końca. Związane emocjonalnie, wzajemnie się wspierają i pomagają w potrzebie. Nieodzowna zwłaszcza jest pomoc Perty gdyż Calli od kilku lat nie mówi. Miała 4 lata gdy tragiczne wydarzenie odcisnęło piętno na psychice pogrążając ją w otchłani ciszy. Przyjaciółka jest jej aniołem stróżem, jej głosem. Nieme słowa wypowiadane z ust Calli znajdują oddźwięk w myślach Petry. 

Kolejna tragedia na zawsze przekreśla szczęśliwe dzieciństwo. Pewnego ranka rodzice obu dziewczynek odkrywają ich zaginięcie. Zniknęły obie, w piżamkach, bez butów, bez śladu. Zdesperowani bliscy rozpoczynają poszukiwania. Kiedy na jaw wychodzą nowe fakty, rozpoczyna się dramatyczny wyścig z czasem…

„Ciężar milczenia”  to znakomity thriller psychologiczny napisany w ciekawy, nieszablonowy sposób. Każdy z bohaterów, nie wykluczając dziewczynek przedstawia swoją wersję zdarzeń. Poznajemy rzeczowy raport funkcjonariusza policji, relację z poszukiwań widzianą oczami zrozpaczonych rodziców Petry oraz wspomnienia ukochanego starszego brata Calli. To nietypowe rozwiązanie czyni ów thriller trzymającą w napięciu i niepewności solidną porcją wrażeń. 

Jestem mile zaskoczona tak świetnym, sprawnie napisanym debiutem. Jeżeli Heather Gudenkauf utrzyma wypracowany poziom, osiągnie duży sukces. Życzę jej pomyślności, wszak warto namieszać w nieco opieszałych, w stosunku do skandynawskich,  amerykańskich  thrillerach.
 
Ciężar milczenia sprosta nawet najbardziej wymagającym fanom thrillerów. Gorąco zachęcam do lektury a sama wyczekuję polskiego wydania drugiej, najnowszej książki Heather Gudenkauf.

piątek, 22 lipca 2011

Charlaine Harris - Czysta jak łza

autor: Charlaine Harris
tytuł: Czysta jak łza
wydawnictwo: Znak
rok wydania: 2011
ilość stron: 264
ocena:
3 / 6


Posmarowałam kromkę dżemem jagodowym, dłonie kremem rumiankowym a teraz obsmaruję niniejszą książkę.



To moje pierwsze spotkanie z Charlaine Harris, ominęła mnie cała seria o Sookie Stackhouse, nie mogę więc pokusić się o porównanie, a szkoda. Nie mniej, „Czysta jak łza” rozczarowała mnie do tego stopnia, że upłynie sporo wody w rzece zanim łaskawym okiem spojrzę na którąś z książek sygnowaną nazwiskiem autorki. 

Rzecz dzieje się w Shakespeare. Główna bohaterka, Lily Bard na co dzień zajmuje się sprzątaniem mieszkań w bloku dumnie nazwanym Apartamentami Ogrodowymi a wieczorami oddaje się treningom karate. Zamknięta w sobie,  nieprzystępna, nie uchodzi za duszę towarzystwa. Nie ma rodziny, przyjaciół, znajomych a jej przyjazd do Shakespeare z nie-wiadomo-skąd stanowi jedną wielką zagadkę. Na domiar złego Lily cierpi na bezsenność, zamiast odpływać w ramiona Orfeusza włóczy się nocami po dzielnicy. Tak było i tej nieszczęsnej nocy, kiedy w parku, wspaniałomyślnie zwanym arboretum, znaleziono zwłoki Pardona Albee, inwestora i właściciela wyżej wspomnianego budynku. Pech chciał, że świadkowie widzieli pannę Bard kręcącą się w pobliżu miejsca zbrodni. 

„Wszyscy wiedzą, że Lily sprzątała mieszkanie Pardona. Wielu sądzi, że sprzątnęła także jego

Brawa za zachęcające zdania na okładce książki, tej jak i kolejnych z serii, są chwytliwe, naprawdę. Niestety zdania z tylnej okładki rozwiewają wszelakie wątpliwości czytelnika. „W nowej serii Harris przedstawia Lily Bard, młodą wielbicielkę siłowni i karate, która rozwiązuje zagadki kryminalne”. Ten sam sfrustrowany ale jedocześnie cudownie oświecony czytelnik wie już - za zabójstwem nie stoi sprzątaczka, kto więc jest sprawcą?

Agnieszka Pietrzyk powiedziała kiedyś bardzo fajne zdanie: "Dobry kryminał to ciągła gra i zabawa z czytelnikiem". Ubolewam, Charlaine Harris nie chciała się ze mną bawić. Co więcej, nie minęłam połowy książki a już miałam ochotę zabrać swoje zabawki i zmienić piaskownicę. 

„Czysta jak łza”  niewiele  miała z dobrego kryminału, nie porwała mnie, nie trzymała w napięciu. Dlaczego więc w moim mniemaniu to średnia, przeciętna książka a nie powiedzmy dno i kilo mułu? Otóż, do finału nie wiedziałam kto stoi za zabójstwem. Twarz i motyw mordercy poznałam dopiero na samym końcu ale bynajmniej, nie jest to wyznacznikiem świetnie skonstruowanej intrygi. Po prostu kryminał nie wciągnął mnie do tego stopnia, że nie zaprzątałam sobie głowy prywatnym dochodzeniem. Czytałam go z marszu, bez zaciekawienia, bez rewelacji. 

Czy polecam? A skądże znowu! W dobie wyrastających jak grzyby po deszczu kryminałów, w dobrych i bardzo dobrych książkach z tego gatunku można przebierać jak w ulęgałkach. Ja rozumiem, najlepiej przekonać się na własnych oczach, tylko czy nie szkoda wzroku?  Moje guru czytelnicze podpowiedziało, że kolejna książka z tej serii jest jeszcze gorsza... na, ich danke!

Niezrażonym nadmienię, że kryminały z serii Lily Bard są na wszędobylskich promocjach. Najlepszą ofertę ma Znak, pakiet 3 książek kosztuje 29.90, a pojedyncze tomy można (o dziwo!) tanio kupić na empik.com w cenie 12.90/sztuka
Pamiętajcie, że to moje skromne zdanie i sugestywna opinia. Nie to ładne, co ładne, ale to co się komu podoba :)

czwartek, 21 lipca 2011

co czytają Niemcy?

Sama byłam ciekawa. Będąc w Hicie od razu skierowałam się ku regałom z książkami.

Mój niemiecki nie jest perfekcyjny ale wspólnymi siłami (pomagał wujek Google) udało nam się znaleźć polskie wydania wyżej wymienionych książek. Porównałam nasze rodzime okładki.... prawda,  że są ładniejsze? :))
Znalazłam tylko kilka wydanych w j. polskim tytułów. Osobiście zaintrygowała mnie Nele Neuhaus, niestety nie przetłumaczono jeszcze żadnej książki tej niemieckiej pisarki. Może kiedyś się doczekam.
Jeżeli mi coś umknęło, będę wdzięczna za wskazówki :)

1.      Joy Fieldind – Martwa natura
2.      Charlotte Link- Drugie dziecko – wydanie polskie X. 2011
3.      Dan Brown – Zaginiony symbol
4.      Cecylia Ahern – Podarunek
5.      Iny Lorentz – Aprilgewitter
6.      Peetz Monika - Die Dienstagsfrauen
7.      Lucinda Riley - Das Orchideenhaus
8.      Sebastian Fitzek – Kolekcjoner oczu
9.      Lauren Weinberger - Ostatnia Noc w Chateau Marmont
10.  Simon Beckett – Tiere
11.  Stephen King- Pod kopułą
12.  Rebecca Gable - Hiobs Brüder
13.  Nora Roberts - Die Tochter des Magiers
14.  Nele Neuhaus - Wer Wind sät
15.  Heidi Rehn – Hexengold
16.  Iny Lorentz - Die Rose von Asturien
17.  David Safier - Plötzlich Shakespeare
18.  Hera Lind - Die Erfolgsmasche
19.  Stephenie Meyer – Intruz
20.  Tania Carven - Entrissen

Dorota Katende - Dom na Zanzibarze

Dawno, dawno temu napisałam recenzję... Jest wszędzie, tylko nie na blogu. Pozwolicie, że sobie i tu ją zamieszczę.
Miałam problem z zaszeregowaniem jej do odpowiedniej kategorii. W wielu księgarniach klasyfikowana jest jako literatura faktu - reportaż, moim zdaniem niesłusznie. Biorąc przykład z księgarń Selkar i Gandalf umieszczam ją w kategorii biografie/... Tak, tu będzie dla niej odpowiednie miejsce.

Wydawnictwo Otwarte wznowiło tę pozycję. Od lipca można nabyć takie wydanie Domu na Zanzibarze. Moim zdaniem starsze wydanie jest o niebo ładniejsze (zachwyty w ostatnim akapicie recenzji ;) ). Przy wahających się cenach 31.49-34.90 zł natknęłam się na niezastąpionego Dedalusa z Domem na Zanzibarze za jedyne 10 zł :)

autor: Dorota Katende
tytuł: Dom na Zanzibarze
wydawnictwo: Otwarte 
rok wydania: 2009
ilość stron: 288
ocena: 3.5 / 6


Będąc w księgarni, moją uwagę przykuła okładka pewnej książki. Kremowy dom przed nim ogródek, w nim różowe kwiaty, wszystko to otoczone palmami. Tą książką był „Dom na Zanzibarze” Doroty Katende. Już sam tytuł intrygował. Zanzibar. 

Generalnie chętnie sięgam po książki związane z Afryką, zarówno te opisujące losy kobiet afrykańskich jak i te stricte przyrodnicze. O Zanzibarze wiedziałam niewiele. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że był to pierwszy kraj, w którym wprowadzono kolorową telewizję, a także, że tutaj urodził się Freedie Merkury, znany wszystkim wokalista legendarnego zespołu Queen. Mając okazję poznać nowy kraj, jego kulturę i tradycję nie zastanawiałam się długo. Z książką w ręce ustawiłam się w kolejce do kasy. Po powrocie do domu, rozsiadłam się wygodnie w ulubionym fotelu i wraz z autorką rozpoczęłam wędrówkę ku Afryce.

Dorota Katende zaczęła swą powieść od stwierdzenia, iż miłość do Afryki rozpoczęła się z momentem przeczytania książki „Pożegnanie z Afryką”. Machinalnie się uśmiechnęłam bowiem książka Karen Blixen jest jedną z mych ulubionych. Z wypiekami na twarzy śledziłam losy autorki i razem z nią zachwycałam się otaczającą przyrodą. Rozumiałam więc fascynację Doroty Katende. Ale co do stwierdzenia autorki mam pewne obiekcje – „zrozumiałam, że niektórzy rodzą się z Afryką w sercu. Ale należą do tego gatunku tylko ci, którzy sami z bezgranicznym zdumieniem odkrywają pewnego dnia, że to odpowiedź na ich ból, codzienną udrękę i wszystkie niespełnione nadzieje” *. No cóż, śmiem twierdzić, że gdyby w ręce autorki znalazła się książka „Moje Indie”- Jarosława Kreta, czy też „Gringo wśród dzikich plemion” Wojciecha Cejrowskiego, Dorota Katende pokochałaby inny kontynent… Ale trzymajmy się wersji, że to właśnie Afryka zamieszkała w jej sercu.

Autorka w myśl przysłowia „marzenia są po to, aby je spełniać” zostawia trójkę dzieci pod opieką męża i swej koleżanki, by wyruszyć w trzytygodniową podróż do Kenii.
Kenia jak Kenia, niby Afryka, jednak nie ta bliska sercu. Pani Dorota Afryki nie poznała, nie zrozumiała i nie przeżyła. Niespełna rok później kolejny raz stanęła na afrykańskiej ziemi.
I chociaż tak usilnie pragnęła tej podróży, na miejscu ogarnął ją stres. Nagle zaczęła się bać każdego dnia, zastanawiając się przy tym co będzie z jej dziećmi, gdy nagle coś jej się stanie. Szkoda, że Pani Katende nie zastanowiła się nad tym wcześniej, zostawiając dzieci, w tym jedno trzyletnie, a sama zafundowała sobie miesięczną wycieczkę do Kenii. Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się, by postawa autora tak mnie drażniła. Kolejne strony książki tylko wzmogły mą irytację. No ale cóż, skoro Pani Dorota sama stwierdziła „chcę poznać Afrykę za wszelką cenę” **, jednak nie mam prawa potępiać jej życiowych wyborów. Idźmy dalej. Kolejne strony książki opisują dalsze perypetie autorki. Rozpisuje się o dwóch nieudanych małżeństwach, problemach finansowych (które jak widać nie stanowiły przeszkody przed zafundowaniem sobie miesięcznych podróży do afrykańskich krajów). Po wszelakich kryzysach nastały lepsze czasy i w konsekwencji częstsze wyjazdy do Afryki. Podczas jednej z podróży autorka postanowiła zwiedzić Zanzibar, o którym wiele słyszała, a jeszcze nie miała okazji zwiedzić. Gdy dotarła na wyspę, poczuła, że jest to jej miejsce na ziemi. Miejsce, o którym tak marzyła i długo poszukiwała. Razem z koleżanką kupiła działkę na Zanzibarze i przystąpiła do budowy domu, by rozpocząć nowe, szczęśliwsze życie.

Sama historia autorki warta jest poznania. Jej losy mogą stać się przykładem dla wielu kobiet. Dorota Katende mając na koncie nieudane związki uczuciowe i liczne niepowodzenia zawodowe, odnalazła w sobie tyle determinacji i odwagi, by rozpocząć nowe życie. Ta książka jest dowodem na to, że marzenia mogą się spełnić. Warto więc dążyć do ich realizacji.
Jestem oczarowana oprawą graficzną książki. Kartki stylizowane na stary pamiętnik idealnie kontrastują z błękitem oceanu i zielenią palm umieszczonych na fotografiach. Oglądając liczne ilustracje i czytając opisy przyrody, marzyłam by z pełnego wrzawy
i zgiełku miasta choć na chwilę znaleźć się na afrykańskiej ziemi. Siedząc pod daktylową palmą i wpatrując się w bezkres oceanu popijałabym sok ze świeżo wyciśniętych owoców mango. Tak, to byłby mój raj na ziemi.

* D. Katende; „Dom na Zanzibarze” str. 12
** Tamże, s. 28
B
** Tamże, s.

środa, 20 lipca 2011

Mam i ja :)







Dziękuję Wam bardzo! Czuję się zaszczycona, wyróżniona, doceniona i w ogóle!
Mała rzecz a cieszy! I prezentuje się dumnie po lewej, nie prawej, wróć, po lewej stronie bloga :)
 Dziękuję :*

Nie mogłam pozostawić nominacji bez odzewu. 
Przeczytałam zasady gry i... no nijak nie umiem wytypować 16 osób. Próbowałam sposobem: może by tak nominować osoby, które jeszcze nie zostały nominowane? Pogubiłam się w gąszczu blogów :) Nominuję hurtem - wszystkie blogi "miło Was czytać". Każdy z Waszych blogów jest dla mnie inspiracją, skarbnicą wiedzy i źródłem informacji o dobrych książkach. Dziękuję :)

Ale wypowiedzieć się mogę, prawda? :)

7. Książki - Jak bobas bez smoczka, tak jak nie zasnę bez książki. Choćbym kładła się późno spać i była nie wiadomo jak zmęczona – no nie zasnę. Muszę przeczytać choćby jedno zdanie…  Sytuacja jest najbardziej komiczna przy powrotach, np. z wesel czy Sylwestra. O 5 rano otwieram książkę… i choć nie pamiętam później ani jednego przeczytanego zdania - czytam namiętnie :)

6. TV- Nie oglądam telewizji. W ogóle. Nie włączam nawet odbiornika. Ale będąc u kogoś w odwiedzinach nagle się ożywiam. „O chcę to obejrzeć” I nieraz słyszałam „A co Ty w domu telewizora nie masz?” ;)

5. Sport – choćbym chciała sporty zimowe nijak mi nie wychodzą. Na łyżwach byłam raz w życiu, przez godzinę podpierałam barierkę… Chciałam też nauczyć się jeździć na nartach. Instruktor widząc moje trzęsące się nogi kazał mi przed każdym zjazdem wypić kieliszek wódki. Podziękowałam. Prędzej zostałabym alkoholikiem niż szusującym narciarzem… 

4. Studia - Marzyłam o turystyce jednocześnie chciałam kształtować środowisko. Nie mogłam się zdecydować w wyborze kierunku, studiowałam oba. O ile nad ulubioną turystyką nie będę się rozwijać, tak rolnictwo dało mi w kość. Dla mnie – całe życie wychowanej w mieście, gdzie drób oglądałam jedynie w sklepowych zamrażalnikach nastały ciężkie czasy. Notatki z niektórych przedmiotów są w stanie opłakanym (dosłownie). Z upływem lat z nostalgią stwierdzam, najwięcej z tych studiów wyniosłam. Przyjemnie jest leżeć na łące i w myślach wymieniać poszczególne gatunki traw :) (ale pozwolicie, że się wstrzymam od  wyrecytowania budowy kombajnu zbożowego) ;)

3. Ja i reszta świata. Cenię sobie kompromis. We wszystkim. Ostatnio nawet mycie naczyń odbywa się według określonych reguł, gramy w papier-nożyce-kamień. Ale muszę zmienić zasady gry, przegrałam już trzy razy z rzędu…

2. Gdzie kucharek sześć. Gotuję i jem – całą sobą. Zawsze się wysmaruję, pobrudzę, cos mi spadnie i kapnie. Pal sześć w domu, po mojej koszulce można zobaczyć co dziś na obiad…. Ale na mieście, w restauracji? Zresztą nawet jak się staram i uważam, nie uda mi się wyjść cało z opresji - na weselu u znajomych kelnerka wylała mi na sukienkę cały kieliszek wina ;)

1. Miłość. Ubóstwiam Gucci Rush 2 :))



wtorek, 19 lipca 2011

Tatiana de Rosnay - Klucz Sary

autor: Tatiana de Rosnay
tytuł: Klucz Sary
wydawnictwo: Muza
rok wydania: 2007
ilość stron: 350
ocena: 5.5 / 6
 
 
Już przed rozpoczęciem lektury czułam, że to książka naładowana emocjami. Kobieca intuicja, szósty zmysł? O ile przeczucie nie myliło, tak wrażenia jakie wywarła niniejsza książka, przewyższyły domniemane przypuszczenia.

Dwutorowo rozgrywająca się akcja przenosi nas do Paryża, współczesnego z 2002 roku oraz noszącego w sobie piętno tragicznych wydarzeń z roku 1942. Naprzemiennie ułożone rozdziały książki odkrywają dwie, z pozoru odrębne historie.

Powieść odsyła nas do pewnej lipcowej upalnej nocy 1942 roku, kiedy w tysiącach francuskich mieszkań rozległo się donośne pukanie do drzwi. Dorośli znali cel przybycia policji, dzieci nie zdawały sobie z niego sprawy. Żandarmi nie ominęli rodziny 10 letniej Sirki, wtargnęli do mieszkania wydając rozkaz spakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Dziewczynka wierząc, że opuszczają dom tylko na chwilkę, postanowiła ukryć swego małego braciszka Michela w głębokiej szafie, ich tajnej kryjówce z czasów dziecięcych zabaw. Przekonana o bezpieczeństwie brata, zamknęła drzwi na klucz i opuściła mieszkanie na Marais…

Sirka była jedną z tysięcy francuskich Żydów masowo aresztowanych w obławie Vel d'Hiv. Przetrzymywani w nieludzkich warunkach, zapędzeni do bydlęcych wagonów zostali wywiezieni na pewną śmierć. 

Mija sześćdziesiąt lat. Wspomnienia, wciąż żywe nie pozwalają zapomnieć o tragedii tysięcy ludzkich istnień. Z okazji zbliżającej się rocznicy, dziennikarka Julia Jarmond otrzymuje zlecenie napisania artykułu o zgubnych losach żydowskich rodzin. Wyniki przeprowadzonych wywiadów bardzo ją zaskoczyły. Okazało się, że Francuzi nie wiedzą, nie pamiętają lub nie chcą pamiętać o wydarzeniach z roku 1942. Przekonani, że za obławę odpowiadają Niemcy, nie przypuszczają, iż to francuska policja dopuściła się tak haniebnych czynów. Wiele osób nie zdawało sobie sprawy, co tak naprawdę działo się w ich kraju. 

Julia podążając śladami historii, w nadziei poznania nowych faktów postanawia porozmawiać z babką swego męża. Ostry opór ze strony zięcia daje dużo do myślenia. Okazuje się, że jej rodzina od przeszło sześćdziesięciu lat skrywa mroczną tajemnicę. Gdy prawda wychodzi na jaw, Julia robi wszystko, by naprawić błędy przeszłości…

Choć postacie są fikcyjne, sama jednak książka oparta jest na autentycznych wydarzeniach, które rozegrały się w trakcie okupowanej przez nazistów Francji. Nie sposób porównać powieści do innych tego typu, wszak nie można żadną miarą zmierzyć ludzkiego cierpienia.  

Tatiana de Rosnay napisała „Klucz Sary” pragnąc złożyć hołd dzieciom z Vélodrome d'Hiver.Dzieciom, które nigdy nie wróciły. Oraz tym, które przeżyły, by dać świadectwo”.
 
Piękna choć smutna historia. Polecam. Ku pamięci… 


Ubolewam, książka jest niedostępna i nie można jej dostać w żadnej księgarni. Może biblioteki się w nią zaopatrzyły? Polecam, powieść naprawdę warta przeczytania.
A ja "Klucz Sary" otrzymałam od Pablo! Za pozostawiony, szczęśliwy 1000 komentarz. Dziękuję! :)

sobota, 16 lipca 2011

Jesús Sánchez Adalid - Brama wezyra

autor: Jesús Sánchez Adalid
tytuł: Brama wezyra
wydawnictwo: Bellona
rok wydania: 2011
ilość stron: 528
ocena: 4.5 / 6



Po wywiązaniu się ze wszystkich niecierpiących zwłoki spraw, z przyjemnością przystąpiłam do nadrabiania książkowych zaległości. Czytelniczą wędrówkę rozpoczęłam od Bramy wezyra, stanowiącej kontynuację losów Luisa Monroya de Villabosa. Zakończenie pierwszej części (Więzień - recenzja) pozostawiając po sobie ogromny niedosyt, skutecznie wzbudzało mą ciekawość i podsycało apetyt na kolejny tom.

Akcja powieści przenosi nas w wir wydarzeń tuż po poniesionej klęsce na Dżerbie. Dziewiętnastoletni Luis Monroy, pojmany przez Saracenów spodziewa się najgorszego. Od niechybnej śmierci ratuje go niekwestionowany talent muzyczny. Dostrzeżony i zabrany przez Dromuxa Paszę do Stambułu, na dworze janczara w otoczeniu eunuchów i frywolnych kobiet wiedzie niewolniczy acz nieskomplikowany żywot śpiewaka. Uzyskanie większej swobody jest możliwe, wymaga jednak największego: wyrzeczenia się wiary i porzucenia chrześcijaństwa na rzecz islamu. Luis ani myśli się na to godzić, woli udręczone torturami ciało niż serce pozbawione miłości Boga.

Nagły zwrot akcji znów odmienia i tak już dość pogmatwane życie młodzieńca. Dromux Pasza zostaje stracony, zaś Luis oddany w ręce nisanjego, sprawującego pieczę nad najważniejszymi dokumentami Sulejmana Wspaniałego. Okazja czyni złodzieja. Monroy sercem oddany Hiszpanii zostaje szpiegiem. Pod pretekstem rzekomego nawrócenia, przechodzi na wiarę Proroka tylko po to, by informować pobratymców o kolejnych poczynaniach tureckiego władcy. Nadchodzące rozkazy mrożą krew w żyłach: Sulejman Wspaniały zamierza rozpocząć kolejny etap ekspansji a jego celem są kraje w basenie Morza Śródziemnego. Luis Monroy musi niezwłocznie powiadomić króla Hiszpanii. Rozpoczyna się walka z czasem…

Brama wezyra mnie nie zawiodła. Otrzymałam przystępną, łatwą w odbiorze lekcję historii z magicznym, XVI wiecznym Stambułem w tle. Na uwagę z pewnością zasługują historie nieszczęśników pojmanych w jasyr, ich zwątpienie, wewnętrzna walka z samym z sobą, trwanie w swej wierze mimo zadawanego cierpienia i wreszcie wyrzeczenie się chrześcijaństwa dla religii islamu. Jedynym mankamentem był chwilami nieśpieszny, w porównaniu z pierwszym tomem, rozwój akcji. A może książce nic nie można zarzucić? Może górę wzięła moja niecierpliwość, ciekawość i chęć szybszego poznania dalszych losów Luisa?

Zawsze ostrożnie podchodzę do kolejnych części powieści. To, co urzeka w pierwszym tomie, w drugim nie jest już niczym nowym, autor musi się wielce natrudzić, by utrzymać poziom i obronić swoje dzieło. W przypadku Bramy wezyra obawy były zbyteczne. Godna polecania i warta przeczytania powieść historyczna.
W księgarniach ukazał się trzeci, ostatni tom -Rycerz z Alcantary. Przeczytam z pewnością!

czwartek, 14 lipca 2011

Marek Tomalik - Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia

autor: Marek Tomalik
tytuł: Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia 
wydawnictwo: Otwarte 
rok wydania: 2011 
ilość stron: 320 
ocena: 6 / 6



Gryząc końcówkę długopisu mozolnie wpatruję się w czystą kartkę papieru. Czas ubrać myśli w słowa, przelać wrażenia na papier czyniąc je choć trochę intrygującymi. Trudne to zadanie, tym bardziej dziś, kiedy szczególnie pragnę wzbudzić Wasze zainteresowanie i gorąco zachęcić do przeczytania niniejszej książki. Dlaczego? Z prostej przyczyny: Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia jest wyśmienitą, świetnie napisaną, pełną pasji lekturą. I właśnie ta, wyłaniająca się niemal z każdej strony pasja chyba najbardziej mnie urzekła. 

Książek przyrodniczych przeczytałam wiele. Ich autorzy z lepszym lub gorszym skutkiem zdawali relację ze swej podróży, dzielili się ciekawostkami, przytaczali zabawne anegdoty i ukazywali piękno odwiedzanego kraju. Ich zamiłowanie do podróży było odczuwalne, miłość do kraju już nie zawsze.  „Australia…” jest inna. To nie sprawozdanie z jednej wycieczki, którą autor miał okazję gdzieś kiedyś odbyć. Marek Tomalik w Australii był dziewięć razy, a od 2002 niemal co roku odwiedzał ów kontynent. Czytając wspomnienia z podróży, machinalnie dostrzega się oczarowanie autora. Co więcej, również czytelnik, będący pod wpływem zaraźliwego zachwytu niecierpliwie przerzuca kolejne kartki, byle szybciej, byle więcej - wiedzieć, widzieć, czuć.

Marek Tomalik zabrał mnie we wspaniałą, pełną przygód podróż, z której nie chciałam wracać. Z zainteresowaniem czytałam o dniach spędzonych w środku buszu, spaniu na bagażniku dachowym czy smażeniu steków na… łopacie. Z mniejszym entuzjazmem dowiadywałam się o konsumpcji kangurzych ogonów lub robaków tudzież much, będących znakomitym uzupełnieniem białka! I była to ważna wskazówka na przyszłość, ku przestrodze, już wiem czym w buszu grozi wstawanie później niż przed wschodem słońca.

Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia to kwintesencja cennych i ciekawych informacji. Jej lektura przynosi odpowiedź na wiele nurtujących pytań: W jakim celu tubylcy podpalają ogromne połacie lądów? Ile waży kangurzątko tuż po urodzeniu? czemu koty i dingo są rozstrzeliwane i wieszane na gałęziach? I wreszcie – dlaczego Aborygeni są alkoholikami i jakie kary czekają nas za wwiezienie na tereny aborygeńskie choćby najmniejszej ilości alkoholu?

To tylko kilka, niczym ziarenko piasku na pustyni ciekawostek, które możemy wyczytać z kart niniejszej książki. Interesujące były również chociażby szczegóły wyprawy „Śladami Strzeleckiego”, przy okazji której przytoczono niuanse z życia szalonego Polaka, Pawła Edmunda Strzeleckiego. Nieszczęśnika do wyruszenia w świat popchnęła niespełniona miłość, ale dzięki temu właśnie on odkrył w Australii srebro i złoto, wspiął się na najwyższą górę kontynentu nazywając ją na cześć generała Górą Kościuszki.  

Marek Tomalik bez chełpienia się i przechwalania odsłania kulisy swych wypraw i odkrywa piękno Australii. Ponadto autor udziela cennych porad, przestrzega przed niebezpieczeństwami i wskazuje, na co należy zwrócić szczególną uwagę przed podróżą. Całości dopełniają liczne fotografie stanowiące wizualną ucztę dla miłośników podróży.

Pełna pasji Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia to świadectwo trwającej od 20 lat miłości autora do australijskiego lądu. Inteligentnie napisana, okraszona humorem, pełna informacji, bogato ilustrowana… Minusy? Nieociągnięcia? Ja ich nie znalazłam. I śmiem twierdzić, prywatnie Marek Tomalik musi być bardzo sympatyczną osobą – fajny facet z niego ;)

 ###


Zdjęcia pochodzą z autorskiej strony Marka Tomalika  Wyprawy w sedno sprawy. Podróżnik od lat organizuje wyprawy turystyczne, m.in. do Australii. Zapraszam na stronę i ... do Australii. 
( sama wrzuciłam zachomikowane 20 euro do  pseudo świnki skarbonki... może kiedyś... ) :)))

I na koniec strona poświęcona książce. Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia.
Znajdziecie tu sporo reportaży oraz cały rozdział książki! Gorąco zachęcam do lektury! :)