piątek, 28 stycznia 2011

po prostu stos :)



Rzutem na taśmę łapię się na tradycję piątkowych stosów.
Jest dziś bo później długo długo nic. Mam silne postanowienie kupowania 1 książki po przeczytaniu 10 własnych (ehe, obiecanki cacanki a... mnie radość J )
A ten stos jest mi bardzo bliski. Część nabytków dostałam, ot tak, od miłych osób :)

Góra:

1. P. Robinson - Skrawek mego serca - z ręki do ręki, z ręki do ręki... i mam J. Dziękuję Pośrednikowi :)
2. M. Kabat - Kontrakt panny Brandt - bardzo miły prezent od clevery. Chyba najmilszy :) podarowała mi ją, ot tak :) Bardzo, bardzo jej za to dziękuję :) I za zimową kartkę z życzeniami też dziękuję.  Uwielbiam drewniane kościoły i cerkwie :) A książka już została przeczytana i doceniona przez moją mamę :)
3. G. Mortenson i D.O.Relin - Trzy filiżanki herbaty - bardzo chciałam ją mieć. I mam. Dziękuję :)
4. T. de Rosnay - Klucz Sary - ha! a to Ci dopiero była niespodzianka :) Niczym strzał w dziesiątkę, a raczej w tysiąca ;) nagroda za  mój szczęśliwy, tysięczny komentarz na blogu u Pablo. Oglądałam jego najnowszy stos, rozłożyłam jego stos na części pierwsze, podszukiwałam na portalach opinii o książkowych zdobyczach. I tak zainteresował mnie Klucz Sary :) Opinię zostawiłam i takim sposobem książka stała się moją własnością. Proste? Bardzo :) Więc podczytujcie i komentujcie. Blogowiczom naprawdę jest miło, gdy ktoś do nich zagląda i wyraża swoją opinię. Z wdzięczności dzielą się swoimi nabytkami :) Pablo dziękuję Ci raz jeszcze :)
Bo zapomnę :) w książce były fajne zakładki! Że też nie umieściłam ich na zdjęciu! I była jeszcze.... czekolada. I znów nie załapała się do zdjęcia! Nie, nie, tym razem nie maczałam w tym palców ;) Została przechwycona w locie/biegu przez siostrzenców. Pewnie doszli do (słusznego) wniosku, że ciotce słodyczy już wystarczy ;)
5. H.Murakami 1Q84 - wszyscy mają mam i ja :)
6. M. Zusak "Posłaniec" - Kupiłam coby "Złodziejce książek" smutno nie było :)

Henning Mankell - Piąta kobieta

autor: Henning Mankell
tytuł: Piąta kobieta
wydawnictwo: W.A.B. Wydawnictwo
ilość stron: 488
ocena4.5 / 6

„Piąta kobieta” wpadła w me ręce zupełnie niespodziewanie. Nieplanowana wprosiła się w czytelniczą kolejkę. Niemal widziałam wyrzut własnych książek, które od miesięcy czekają na poświęcenie im uwagi.
Przyznaję się bez bicia, choć uwielbiam thrillery i kryminały, nie zamierzałam jej czytać. Pierwszy powód jak wyżej – obłożona własnymi i bibliotecznymi stosami od kilku miesięcy próbuję zmniejszyć oczekującą kolejkę (jak łatwo się domyślić – bezskutecznie ;) ). Drugi powód dotyczy samej „Piątej kobiety” – wyczytałam, że jest to 6 tom w cyklu Komisarz Wallander. Zdecydowanie wolę rozpoczynać przygodę z bohaterami od początku, nie zaś od wyrwanego z kontekstu tomu. Ale gdy na blogach  pojawiły się recenzje zachwalające najnowszą i ostatnią powieść z tej serii, odstąpiłam od reguły i zagłębiłam się w lekturze. Nie żałuję. Co więcej, z pewnością sięgnę po poprzednie i kolejne książki z tego cyklu.

Książki w cyklu Komisarz Wallander:

Morderca bez twarzy (tom: 1)
Psy z Rygi (tom: 2)
Biała lwica (tom: 3)
Mężczyzna, który się uśmiechał (tom: 4)
Fałszywy trop (tom: 5)
Piąta kobieta  (tom: 6)
O krok (tom: 7)
Zapora (tom: 8)
Niespokojny człowiek (tom: 9)

Co łączy trzech zupełnie różnych, obcych sobie mężczyzn: Holgera Erikssona – emerytowanego sprzedawcę samochodów, miłośnika ptaków i poetę w jednym, Göstę Runfeldta –z pozoru sympatycznego kwiaciarza i miłośnika orchidei oraz Eugena Blomberga – profesora uniwersytetu? Co takiego zrobili, że znaleźli się w centrum uwagi brutalnego i nieobliczalnego mordercy?

Mam mieszane odczucia co do głównego bohatera, komisarza Kurta Wallandera. Z jednej strony podobała mi się ta postać. Mankell wykreował osobę komisarza na naturalne podobieństwo przeciętnych policjantów. Zwyczajny policjant w średnim wieku nie był nieomylnym, wszechwiedzącym superbohaterem. Był normalny. Popełniał błędy, gubił się w śledztwie, wątpił. To było dobre, prawdziwe i naturalne. Bywały jednak momenty, w których strasznie mnie irytował. Bo z Wallandera był ot taki Pan Zapominalski. Do kwadratu. Ba do sześcianu! Co rusz uświadamiał sobie, że nie widzi, że niedowidzi, że miał wizytę u okulisty, że zapomniał się umówić na wizytę, że pasowałoby się umówić na wizytę… Notorycznie zapominał ciepłego okrycia i w jesieni chadzał w lichym sweterku. Na przesłuchania przychodził bez notesu i długopisu. Bezustannie psuło mu się auto… no urodzony pechowiec. I co ciekawe, prześladujące Wallandera niepowodzenia (a wraz z nimi ma irytacja) skończyły się. Albo Mankell mu odpuścił albo przestałam zwracać na to uwagę :)

Polecam. I na dowód:
Gdy „Piąta kobieta” miała pójść dalej w świat, zostało mi 10 stron zakończenia. W akcie desperacji aparatem zrobiłam zdjęcia ostatnich stron i doczytałam je na laptopie. Prawie jak e-book :)


Stał przez chwilkę z komórką w dłoni. Co czuł? Pustkę, cień niesprawiedliwości. Coś jeszcze? Nie był pewien.

Może nareszcie coś się skończyło
Jesień w Skanii zbliżała się ku zimie.

wtorek, 25 stycznia 2011

Małgorzata Gutowska - Adamczyk - Mariola, moje krople...

autor: Małgorzata Gutowska - Adamczyk
tytuł: Mariola, moje krople...
wydawnictwo: Świat Książki
ilość stron: 304
ocena4.5 / 6














Szanowni Państwo!
Teatr Miejski ma zaszczyt zaprosić Państwa na premierę spektaklu pt. „Mariola moje krople…”
Autor: Małgorzata Gutowska Adamczyk
Reżyseria: Jarosław Biegalski - pozyskana świeża krew marząca o wielkiej sławie. Załamany lenistwem aktorów. Szczerze wierzy w szybsze przygotowanie się krów do premiery niż swoich aktorów
Scenografia : Robert - Odpowiedzialny za projekty dekoracji, w wolnych chwilach malarz (nie, nie pokojowy), maluje obrazy (bohomazy?)
Kostiumy: Czesio Kąca –siedemdziesięcioletni pulchny staruszek, niegdyś żołnierz Września, członek AK, obecnie krawiec prujący kostiumy. Potrafi też całkiem nieźle wbijać igłę w nogę.
Muzyka: Najlepsze będą lata 80te…Ot np. pojawiający się na scenie „Bananowy song”
Światło: niezbędne dla amatorów nocnych (i mocnych) wrażeń.

Obsada:
Jan Zbytek: Dyrektor Teatru Miejskiego, Oddany pracy. Najciężej, bo aż w pocie czoła pracuje z sekretarką Mariolą Snopkowicz. Marzy mu się order chlebowy, czerwony maluch i syn.
Amelia Podpuszczka – Zbytek: Niegdyś aktorka i pierwsza żona dyrektora Jana Zbytka obecnie bufetowa, obdarzona wielkim talentem kulinarnym. Potrafi ugotować obiad z tego co akurat jest w sklepach – czyli z niczego.
Janina Bąk – Zbytek: Inspicjentka, druga żona dyrektora Jana Zbytka. Najlepsze lata ma już za sobą, ciężko jej z tym żyć.
Paulina Ciborska – Zbytek: Aktualna, trzecia (ale czy ostatnia?) żona dyrektora Jana Zbytka. Jej rubensowskie krągłości co rusz domagają się poświęcenia im uwagi i względów. Korzysta z nadarzających się okazji i poluje na swych amantów pragnąc przestudiować z nimi kolejne sceny i akty w sztuce (niekoniecznie walki).
Mariola Snopkiewicz: Ta od kropli, kawy i koniaku. Ambitna. Zacieśnia bliskie stosunki z dyrektorem, pokłada duże nadzieje w jego chorobie wieńcowej. Uczynna. W wolnych chwilach służy jako termofor ogrzewający zziębnięte dłonie Zbytka.
Paweł Figurski: Aktor, amator bimbru i gry w karty
Danuta Figurska: Aktorka. Jej rola najczęściej ogranicza się do stania w kilometrowych kolejkach i targania siatek z zakupami.
Andrzej Bąk, Marzena Latałła: Aktorzy
Szymon Mizerak: Szef teatralnej Solidarności
Ligia Parol: Suflerka na etat, w wolnych chwilach wróżka.
Zenon Chmurny: Palacz Centralny. Wiecznie podchmielony, nigdy nieogolony.

Gościnnie:
Magda Podpuszczka: Córka Amelii, studentka historii. Przyjechała z wizytą do matki. Przywiozła z sobą skrzynię z (i to skomplikowane bo każdy widzi w niej to, co chce widzieć) bibułami/ książkami/obrazami/ francuskim koniakiem/… w środku. Owa skrzynia a raczej jej zawartość jest powodem wielu zabawnych ale i mrożących krew w żyłach (zwłaszcza dyrektora) sytuacji.
Jean –Pierre: Chłopak powyższej, Francuz polskiego pochodzenia „Czi to znowu bendom pieciarki” „Na strofie” i takie tam…
Ludwik Martel: Pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR . Towarzysz wszystkich a szczególnie Jana Zbytka. Donoszący spodnie po Hitlerze.
Pani Wacia: Specjalistka ds. handlu obnośnego, wyspecjalizowana w cielęcinie.
Pałęta vel Kowalski: Hydraulik. A może Entomolog? A może kominiarz, tudzież kuzyn Biegalskiego? A może… Kto go tam wie :)
Ksiądz Różański: Proboszcz (zapewne parafii) zawracający gitarę swą Pastorałką
Małgosia: (s)Prośna świnia, cudem ocalona przed rzezią.

Ponoć życie to nie teatr. W przypadku „Marioli…” jest inaczej. Tutaj aktorzy żyją (niektórzy piją), kombinują i do ról się przygotowują. I grają - nie tylko swoje role. To tutaj uszczelnia się okna watą higieniczną, zaparza trzecią herbatę z jednej torebki a w chwilach zagrożenia daje nura pod łóżko i do szafy. Jedni wystają całe dnie w kolejkach, w których można dostać co najwyżej psa razem z budą rąbanego, inni w zakamarkach teatru oddają się pasji picia koniaku (ściślej bimbru kukułkami zaprawionym).
Warto wspomnieć czasy fusiastej kawy w szklankach, deficytu papieru toaletowego i kartek na mięso. Zapraszam do Teatru. Ot tak dla przypomnienia czasów „jak to było, gdy w sklepach nic nie było” Aż chce się napisać „ale kino”…

Premiera: 26 styczeń 2011Czas trwania: w zależności od wciągnięcia ale przypuszczalnie spektakl będzie za krótki i za szybko się skończy…
Liczba przerw: nie przewidziano…
Bilety: dostępne w księgarniach :)

Na spektakl zaprasza autorka, dyrektor Jan Zbytek, aktorzy oraz ja (choć ja tu tylko sprzątam…) :)

 

piątek, 21 stycznia 2011

Stos ma głos

Witam :)

Niestety dziś nie mogę pochwalić się nową recenzją.
Przedostatnia sesja zbiera swoje (krwawe?) żniwo. Promotor nie chciał dać "zal" za obietnicę napisania najlepszej pracy mgr pod słońcem / pseudo hollywodzki uśmiech / ładne oczy (właściwe podkreślić).
I gdy myślałam, że wszystko już za mną, przypałętało się jakieś choróbsko i rozłożyło mnie na części pierwsze.
Ale nie ma tego złego. Nadrabiam zaległości w podczytywaniu Waszych blogów. I czytam. Wreszcie :)

To może stosik?
Na początek mój własny.



od  dołu
1. Pewnie większości znana Złodziejka książek
2. E. Safak "Bekart ze Stambułu". Zauroczona tym miastem musiałam ją kupić.
3. źle do zdjęcia ustawiona "Dziewczyna o szklanych stopach" A. Shaw - zupełnie niespodziewany prezent od Izy . Kochana dziękuję Ci bardzo, jak tylko uporam się z zalegającymi bibliotecznymi stosami z pewnością po nią sięgnę :)
4. "Mariola moje krople" Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk. Do recenzji od portalu Lubimy czytać. Aktualnie czytana, wirtualnie, z Izą.
5. "Makabryczna gra" S. Fitzek - bo "Terapia" była rewelacyjna :)
6. "Całe zdanie nieboszczyka" J. Chmielewskiej - także od Izy. Przerażona moją nieznajomością książek tej autorki postanowiła wysłać mi swoją ulubioną książkę. Jakby tego było mało dostałam prześliczną ręcznie robioną zakładkę! Uwielbiam drewniane zkładki :) i jeszcze jestem bogatsza o piękne, ręcznie robione kolczyki. Niestety nie załapały się do zdjęcia, były w użyciu, na uszach ;) Merci :)
I miałam się jeszcze pochwalić słodkościami, którymi obdarowali mnie Iza i Pablo. Niestety słodycze nie przetrwały próby czasu.... ;) Ale to było miłe. Bardzo miłe. Naprawdę miłe :) Dziekuję :) (wyślę Wam rachunek z pobytu na wczasach odchudzających ;) )

do powyższego:

Chyba wszystkich recenzentów zaskoczył autograf z życzeniami miłej lektury od autorki :)




Czy wspominałam już, że trafiam na wybrakowane wydania książki? :) Moje "Wichrowe Wzgórza" nie mają kilkunastu stron a zakupiona ostatnio Złodziejka Książek wygląda tak :)



Taki feler :) Co ciekawe, gdy przyszła przesyłka, Pani poprosiła mnie bym ją otwarła i sprawdziła czy zgadzają się książki. Owszem sprawdziłam, ale jak widać nie do końca :) Nie będę jej reklamować :) Widocznie taki egzemplarz był mi przeznaczony. Nieśmiało uśmiechnęłam się już do Pauli, która była tak miła i obiecała wysłać zdjęcie brakującej strony książki :)



DOBRY ZWYCZAJ - NIE POŻYCZAJ...


książek z biblioteki. Przynajmniej na razie.
Kilkadziesiąt własnych książek czeka na przeczytanie. Kupuję i odkładam na półkę bo przecież biblioteczne egzemplarze trzeba kiedyś oddać...
Od Nowego Roku miałam silne postanowienie ograniczenia wypożyczanych książek. Wyszło jak zawsze co widać na załączonych obrazkach...




po lewej od dołu
J. Picoult "Świadectwo prawdy" (nic, że własna "Przemiana" tej autorki czeka na swoją kolej...)
W. Cejrowski "Rio Anaconda" a to akurat planowana książka. Czekałam na swoją kolej 6 miesięcy. Wreszcie nareszcie :) W sam raz do wyzwania Papierowy zwierzyniec
R.Manicka "Dotknięcie ziemi" - bo "Matka ryżu" była rewelacyjna
A. Gavalda "Pocieszenie" - bo lubię jej książki...
H. Mankell "Piąta kobieta"

i po prawej od dołu

W. Jagielski "Nocni wędrowcy" w ramach wyzwania Reporterskim okiem
D. Lessing "Odpowiednie małżeństwo" tom 2 cyklu "Dzieci przemocy"- bo za mną tom 1 a na półce czeka tom 3...
T. Canavan "Gildia Magów"

do zdjęć nie załapały się wypożyczone w ramach wyzwań
Reporterskim okiem - "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" S. Aleksijewicz
Papierowy zwierzyniec - "Miato ryb" N. Babina

uff
:)

niedziela, 16 stycznia 2011

Janusz Leon Wiśniewski - Zbliżenia

autor: Janusz Leon Wiśniewski
tytuł: Zbliżenia
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ilość stron: 108
ocena5.5 / 6





Nie ma na świecie pisarza, którego książki byłyby przez wszystkich czytane i podziwiane. (Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził ;) )
Nie inaczej jest z Januszem Leonem Wiśniewskim. Ma swych zwolenników i przeciwników. Jedni go uwielbiają, inni wprost przeciwnie –spróbowali, zawiedli się, podziękowali.
Ja należę do tych pierwszych – sympatyków. Lubię jego powieści a już nad wszystko uwielbiam te krótkie opowiadania, które do mnie docierają, trafiają i odkrywają nagromadzone i ukryte pokłady emocji.
Czytałam siedem książek tego autora, każdą z paczką chusteczek higienicznych (w okresach posuchy z rolką papieru toaletowego - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma ;) ).
Chciałabym wiedzieć, czy tylko ja tak mam? Za bardzo biorę te opowiadania do siebie? Aż za bardzo utożsamiam się z niektórymi bohaterami? Trudno powiedzieć. Ale boję się czasem, że odwrócę następną kartę, rozpocznę kolejne opowiadanie i przeczytam o swym własnym życiu…
„Zbliżenia” to zbiór osiemnastu krótkich opowiadań. Jedne gorsze, inne tylko dobre, za to większość rewelacyjna. Wiśniewski opisał w nich prawdziwe historie ludzi, którymi tak naprawdę mógłby być każdy z nas. Bo przecież wszyscy pragniemy radości, szczęścia, miłości. Niestety życie nie zawsze nas oszczędza i rozpieszcza. Chyba nie ma osoby, która nie poznała uczucia smutku, bólu, cierpienia. Właśnie o tym są opowiadania J.L. Wiśniewskiego. O życiu. Czasem kolorowym, czasem okrutnym. Jestem pewna, że każdy znajdzie i odkryje w nich jakąś cząstkę siebie.


czwartek, 13 stycznia 2011

Harlan Coben - Mistyfikacja

autor: Harlan Coben
tytuł: Mistyfikacja
wydawnictwo: Albatros
gatunek: thriller
ilość stron: 544
ocena4 / 6


Ostatnia którą wydano, ostatnia której jeszcze nie czytałam i ostatnia po którą sięgam? Z tym ostatnim to może nie do końca ale dziś nie będę koloryzować czy ubarwiać. Bo kolorowo tym razem nie było, niestety. 
Zawiodłam się. Ot taki mały miłosny zawód. Ale w myśl zasady „miłość Ci wszystko wybaczy” i ja Ci Harlan, wybaczam. Pisz sobie dalej, i tak będę Cię czytać.

„Mistyfikacja” jest pierwszą książką, którą Coben napisał. Dawno, dawno temu (w czasach kiedy na stojąco na wrotkach pod szafę wjeżdżałam ;) ) za górami, lasami i oceanami, Harlan Coben będąc na ostatnim roku studiów, uświadomił sobie, że chce zostać pisarzem. Jak postanowił, tak zrobił. I tak oto przede mną leży w 1990 roku napisana, 20 lat później w Polsce wydana – Mistyfikacja.
Co w niej mamy? Kwitnącą miłość dwojga „naj” - najpiękniejszej modelki i najlepszego koszykarza. Laura Ayars-Baskin i David Baskin spędzają swój miesiąc miodowy w Australii. Niestety do miesiąca nie dotrwali. David utopił się w oceanie, zaledwie kilka dni po ślubie.

Już podczas rozdysponowania majątku zmarłego wychodzą na jaw pierwsze niejasności. Okazuje się, że jedno z kont Davida zostało zlikwidowane a wraz z nim ulotniło się pół miliona dolarów. Dla bogatej wdowy pieniądze te nie mają większego znaczenia, bardziej dręczy ją myśl, że ukochany miał przed nią tajemnice. A gdy okazuje się, że David zlecił likwidację konta i zaraz po tym się utonął, Laura przestaje wierzyć w nieszczęśliwy wypadek….

Wszystko pięknie ładnie tylko szkoda, że nie zdążyłam zagłębić się w lekturę. Nie minęłam jeszcze połowy książki i już wiedziałam o co chodzi. I zaznaczam - żaden ze mnie Sherlock Holmes czy Maciek Friedek z serialu „Detektywi”. Rozwiązanie czarno na białym podane na tacy. Wiedziałam już „kto?”pozostało jedynie doczytać i dowiedzieć się „dlaczego?”.

Lubię cobenowskie thrillery za ciekawą fabułę, wartką akcję i nieprzewidywalne zakończenie. (A już nad wszystko kocham te z serii z Myronem Bolitarem za teksty ociekające ironią i sarkazmem, tak, „wysłów się” :)).
W „Mistyfikacji” zabrakło mi tego napięcia, zainteresowania. Co gorsza, w trakcie czytania musiałam oprzeć się pokusie by nie spojrzeć na okładkę – czy aby na pewno widnieje na niej nazwisko Coben a nie Sparks. Z całym szacunkiem dla tego drugiego, który czasem zaskakiwał  mnie do tego stopnia, że płacząc jak bóbr, chlipałam „że się tego nie spodziewałam”.
A zakończenie „Mistyfikacji”? To nie tak, że jestem szczęśliwa gdy trup ściele się gęsto, ale w tym przypadku the end przez autora zafundowany, czytelnikowi zaserwowany mi nie pasuje. Chciałam Cobena, nie bajkę o „Kopciuszku” czy „Królewnie Śnieżce”. A tak? Kończąc „Mistyfikację” aż chciało się krzyknąć „hip hip huura”    …

W gwoli podsumowania. Tym, którzy jeszcze nie rozpoczęli przygody z Cobenem, na początek odradzam „Mistyfikację”. H.C. napisał tak wiele świetnych thrillerów i kryminałów, że naprawdę, szkoda byłoby zniechęcić się na starcie. Sam autor napisał we wstępie: ”No tak.. jeśli to pierwsza moja książka, którą trzymasz w ręku, odłóż ją. Zwróć. Weź inną. Nie ma sprawy, ja poczekam.”
Fanów autora z pewnością nie muszę ani nakłaniać ani przestrzegać. I tak sięgniecie po książkę, choćby z sentymentu dla Cobena :)

Komunikat: Nie czytajcie opisu „Mistyfikacji” zamieszczonego na stronie empik.com. Raczą nas wszystkimi szczegółami książki. Po przeczytaniu tego opisu książkę można sobie darować. Brr.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Harlan Coben - Zaginiona

autor: Harlan Coben
tytuł: Zaginiona
wydawnictwo: Albatros
gatunek: thriller
ilość stron: 424
ocena4.5 / 6

Długo przeze mnie wyczekiwany i wypatrywany kryminał jednego z najlepszych współczesnych twórców tego gatunku – Harlana Cobena, dziewiąty z serii z Myronem Bolitarem. Książka jest dobra bo Bolitar jest dobry. Mam słabość do tego faceta i nic na to nie poradzę.

Godzina piąta rano. W mieszkaniu na Manhattanie, rozbrzmiewa dźwięk telefonu. Zaspany Myron Bolitar odbiera nie wierząc własnym uszom. Dzwoni jego dawna kochanka, Teresse Collins –doskonały światowej sławy tyłeczek, jak ją określił Win, z prośbą by Bolitar przyjechał do Paryża. Tak po prostu. Myron Bolitar niegdyś dobrze zapowiadający się koszykarz, w wyniku kontuzji, musi zadowolić się rolą agenta sportowego. Jego wspólnikiem i zarazem najlepszym przyjacielem jest wspomniany wcześniej obrzydliwie bogaty Win, a ściślej- Windsor Horne Lockwood Trzeci. Win jest specyficzną postacią. Porcelanowa buzia, rumiane policzki, rzedniejące blond włosy z iście równym przedziałkiem. Całości dopełnia niebieski blezerek z różowo- zieloną podszewką oraz kolorowa chusteczka tkwiąca w butonierce. Piękniś do kwadratu. Ale biada tym osiłkom, którzy nie doceniają Wina. Stwierdzenie: „nie oceniaj ludzi po wyglądzie” jest tu jak najbardziej trafne. Najwięksi siłacze, którzy uznali go za niegroźnego pionka, przekonują się o swym błędzie w najmniej odpowiednim momencie, przeważnie w drodze do szpitala.

Wróćmy do Myrona. Jak przystało na faceta będącego w związku z niejaką Ali, odrzuca propozycję całonocnego seksu w Mieście Zakochanych złożoną przez Terese. Na krótko. Pobicie funkcjonariusza policji sprawia, że Bolitar chcąc nie chcąc musi zniknąć z kraju, a nagłe rozstanie z Ali tylko pomaga mu obrać właściwy kierunek podróży. Na lotnisku w Paryżu Myron poddany zostaje dziwnemu przesłuchaniu, które stanie się początkiem zawiłych zdarzeń. Terese na „dzień dobry” informuje, że zaginął jej były mąż Rick Collins i prosi Myrona, by pomógł go odszukać. Zanim Bolitar rozpoczął poszukiwania odnajduje się Rick, a ściślej jego zwłoki. Pozostawione ślady krwi należą do córki Terese i Ricka, tylko że ta osiem lat wcześniej zginęła w wypadku samochodowym. Na prośbę zrozpaczonej matki, Myron próbuje rozwikłać zagadkę. Prowadząc własne śledztwo wplątuje się w coraz to nowe tarapaty, jak zawsze. Morderstwo goni morderstwo, zabójca goni Bolitara, Win przybywa z odsieczą, jak zawsze.

W książce mamy do czynienia z międzynarodowym terroryzmem. A i owszem. Akcja dopiero zaczyna raczkować kiedy to terroryści oddają w stronę Bolitara całą serię kul. Zamachowcy będą nam towarzyszyć niemal do ostatnich stron powieści, w tej czy w innej postaci.

Kolejny raz Myron Bolitar ociera się o śmierć a ja znów drżę z obawy o jego życie. Boję się dnia, w którym Harlan Coben wpadnie na pomysł, by uśmiercić moją ulubioną postać. Bolitar to taki mistrz ciętej riposty. Jego kipiące sarkazmem i ociekające ironią zwroty wywołują uśmiech na mej twarzy, ba, zaśmiewam się do łez, nie zważając na to, że akurat jadę autobusem, wprawiając pasażerów w nie lada zdumienie.

Zdziwiło mnie zakończenie powieści. Nie było przewidywalne. Nie w tym rzecz. Było inne niż wszystkie, aż chce się napisać: zbyt naciągane. Czytając powieści Cobena, zawsze zadaję sobie pytanie „Kto zabija?”. I bawiąc się w detektywa próbuję szybciej niż Bolitar zdemaskować mordercę. Im ciężej mi to idzie i sama gubię się w kolejnych intrygach, tym mam większą frajdę z czytania. Większość książek Cobena właśnie taka jest. W „Zaginionej” zabrakło mi tego napięcia trzymającego niemal od pierwszej do ostatniej strony. Ale jak inne książki tego autora tak i tę przeczytałam, ba!, pochłonęłam z prędkością światła.

Tkwiłam w smutnym przekonaniu, że na kolejną powieść przyjdzie mi czekać rok z okładem, gdy na półce w księgarni ujrzałam jeszcze ciepłą „Mistyfikację - najnowszy kryminał Harlana Cobena. Już zacieram rączki! :)

Opinia napisana tuż po przeczytaniu książki, we wrześniu 2010 roku. Umieszczona na LC, odkopana dla porównania z Mistyfikacją.

FOTOrelacja z losowania :)

Dziękuję wszystkim za udział w konkursie ! :)
Przyznaję, nie spodziewałam się tak licznego odzewu, ach gdybym mogła rozdałabym 32 takie książeczki :)
Muszę szybko zorganizować nowy konkurs bym mogła uszczęśliwić kolejne osoby :)

Ale po kolei
Nie chciałam brać odpowiedzialności za ten pierwszy konkurs (a tak naprawdę oddałam frajdę  losowania swojej siostrzenicy :) )


Sierotka Marysia vel Natalka osobiście spisała Wasze nicki


uruchomiła maszynę losującą


i wylosowała....


Maya ! :)


Maya, proszę wyślij mi swój adres na kiiniia@gmail.com

:)


niedziela, 9 stycznia 2011

Annick Kayitesi - Jeszcze żyjemy

autor: Annick Kayitesi
tytuł:Jeszcze żyjemy
wydawnictwo: Muza
ilość stron: 216
ocena5 / 6


Nie jestem dobra w pisaniu recenzji. Tym bardziej nie umiem przelać na papier emocji, które mną targają  po przeczytaniu tego typu książek.
„Jeszcze żyjemy”. No tak, jeszcze.
Mam przed sobą biografię, pamiętnik Annick Kaytesi, dziewczyny z plemienia Tutsi, która otarła się o śmierć podczas ludobójstwa w Ruandzie w 1994 roku.

Pierwsze strony przybliżają nam historię Ruandy – królestwa w Afryce Środkowej zamieszkiwanego od wieków  przez trzy grupy etniczne: Twa, Hutu i Tutsi. Nacje przyjęły wspólny język kinya-ruanda, uformowały jeden wspólny naród znany z waleczności, śpiewów, tańca i wiary w jedynego dobrotliwej boga - Imany.
Co więc poróżniło te grupy i doprowadziło do nieobliczalnej w skutkach tragedii?

W XV wieku zjednoczone klany Tutsi utworzyły Królestwo Ruandy. Przedstawiciele Hutu choć piastowali wysokie stanowiska urzędnicze, byli odsunięci od życia politycznego. W 1885 w wyniku Wyścigu o Afrykę, Ruanda stała się niemiecką kolonią. Niemcy nie byli zbytnio zainteresowani, sprawowanie władzy powierzyli więc rodzimym mieszkańcom, głównie pochodzenia Tutsi. Konflikt pomiędzy nacjami przybierał na sile. Po I wojnie światowej Ruanda objęta została protektoratem Belgii, która zarządzała terytorium zgodnie z dotychczasową polityką Niemiec tym samym umacniając etniczną nienawiść.
W 1962 roku Ruanda odzyskała niepodległość. W wyniku wyborów Hutu uzyskali władzę w większości regionów.
Odsunięci od władzy Tutsi powołali Rwandyjski Front Patriotyczny, który miał im pomóc w odzyskaniu władzy. 1 października 1990 roki siły RFP zaatakowały Rwandę wywołując kilkuletnią wojnę domową. 3 lata później podpisując porozumienie z rządem Ruandy, RFP znów sprawowała władzę. Wzburzeni Hutu zapowiedzieli odwet.*

Annick Kayitesi z początku wiodła szczęśliwe dzieciństwo. Jej ojciec był lekarzem, mieli w domu wodę i światło, oznaki bogactwa, na które tylko nieliczni mogli sobie pozwolić.
Niestety okrutny los na zawsze zburzył rodzinne szczęście. Najpierw matka Annick uległa groźnemu wypadkowi. W stanie śpiączki farmakologicznej przetransportowano ją do szpitala w Belgii, w którym przebywała ponad rok. Po jej powrocie rodzina uwierzyła, że najgorsze ma za sobą. Nie zdążyli nacieszyć się szczęściem. Nana, młodsza siostra Annick nagle zachorowała. Słowa brzmiały jak wyrok  -„odma opłucna”. Gdy jeden z belgijskich szpitali postanowił przyjąć chorą, ojciec pojechał razem z nią. Po kilku miesiącach stan Nany poprawił się na tyle, by mogli wrócić do domu. W dzień powrotu w rodzinnym domu panował radosny rozgardiasz. Szczęście zmącił dźwięk telefonu. Zdarzył się wypadek, bliscy nie wrócą…
Rodzina nie zdążyła podnieść się  po tej tragedii gdy spadł na nich i na całą Ruandę śmiertelny cios. W kwietniu 1994 roku na skutek zamachu w katastrofie lotniczej zginął prezydent Ruandy. Nie udało się ustalić tożsamości sprawców, ale zamach stał się bodźcem rozpoczynającym masakrę.

Ludobójstwo trwało sto dni. Sto dni prześladowań, mordu, gwałtów. Na oczach Annick jej matkę zadźgano bagnetem. Wrzucono ją niczym worek ziemniaków na ciężarówkę pełną trupów i żywych ludzi, wiozącą ich na pewną śmierć.
Sto dni nienawiści i bestialstwa pozostawiło po sobie zbiorowe mogiły, zgwałcone dzieci i ogrom okrucieństwa, którego nie sposób opisać.

Ten post jest inny. Nie skupiłam się tylko i wyłącznie na książce, sięgnęłam do historycznych źródeł traktujących o masakrze w Ruandzie. Uruchamiając przeglądarkę i wpisując tylko jeden wyraz -„Tutsi” nie spodziewałam się, że zobaczę tyle tragedii i ludzkiego cierpienia.
Ludobójstwo które pochłonęło prawie milion ofiar, głównie kobiet i dzieci w tak krótkim czasie, stało się prawdopodobnie największą porażką ONZ w historii jej istnienia.
Dziś, mimo upływu lat mord w Ruandzie nadal wzbudza ogromne emocje. Przykładem są filmy poruszające ten temat;

filmy fabularne
  • 2004: Hotel Rwanda
  • 2005: Czasem w kwietniu
  • 2005: Shooting Dogs
  • 2007: Podać rękę diabłu
filmy dokumentalne
  • 2004: Podałem rękę diabłu
  • 2005: Pamiętnik z Kisangani  
  • 2009: Mój sąsiad, morderca
  • 2009: Dzień, w którym Bóg odszedł
*zagłębiając się w historię, przyczyny masakry, korzystałam m.in. z wikipedii oraz forum.historia.org.pl

Gdyby ktoś miał ochotę przeczytać tę książkę, zachęcam do wzięciu udziału w Candy u Bujaczka J


piątek, 7 stycznia 2011

Antonina Kozłowska - Kukułka & III wyzwanie







A jednak! Skusiłam się na to wyzwanie! Papierowy zwierzyniec


Na początku się trochę wzbraniałam. Wyzwanie bardzo ciekawe, niestety wiem, że będę ograniczona czasowo.
Ale nic nie poradzę - im mam mniej czasu - tym większe chęci na czytanie :)
Co przeczytam?
Na pewno "Rio Anaconda" W. Cejrowskiego - czekam w kolejce już 6 miesięcy. Jak pisałam na blogu u Pabla - ma chłop branie w bibliotece  ;)  (znaczy się- Cejrowski ;) )

Pozostałe 4 ?
Postanowiłam się nie deklarować. Mam ochotę pójść na żywioł. Wejść do księgarni (w okresie posuchy do biblioteki) buszować między regałami i wybrać lekturę ze zwierzęcym tyułem :)

Mam też okazję, by wreszcie sięgnąć po zalegającą na mej półce książkę "Gdzie żyją TYGRYSY".
Do wyzwania jak znalazł, ale nie ukrywam 709-stronicowe tomiszcze trochę mnie odstrasza :)

Z tym wyzwaniem machinalnie nasunęła mi się na myśl czytana w grudniu "Kukułka" - Antoniny Kozłowskiej.
Może ktoś z pozostałych uczestników wyzwania się skusi i po nią sięgnię. Ja gorąco zachęcam i polecam. Świetna.





autor: Antonina Kozłowska
tytuł: Kukułka
wydawnictwo: Otwarte
gatunek:
ilość stron: 288
ocena5.5 / 6



„Kukułka” to moje drugie spotkanie z autorką. Nad wyraz udane. Antoniną Kozłowską zainteresowałam się po przeczytaniu książki „Czerwony rower”. Kolejna powieść tylko umocniła moje odczucia. Autorka pisze rewelacyjne, mądre książki. O życiu. O miłości. Nadziei i strachu.
„Kukułka” idealnie grała na moich uczuciach. Momentami przegryzałam wargi ze zdenerwowania, miejscami w kąciku oka pojawiała się łza.

Książka opisuje losy dwóch kobiet. Dwa różne światy, inny poziom życia, inna miara szczęścia.
Iwona - zdradzona i porzucona matka dwójki dzieci. Pracuje w ciągu dnia jako woźna w szkole, popołudniami jako sprzedawczyni w osiedlowym sklepie. Żyje skromnie, starając się zapewnić dzieciom jak najlepszy byt.
Marta i Filip – ludzie sukcesu. Mają wszystko – mieszkanie na nowoczesnym osiedlu, dobrze płatną pracę, pieniądze. No prawie wszystko. Nie mają jednego – dziecka. Organizm Marty jest bezlitosny. Każda ciąża kończyła się poronieniem. Ich życie zmienia się w koszmar, ciągłą walkę, strach a później rozpacz i ból.

To właśnie dziecko jest spoiwem łączącym losy tych dwóch kobiet. Marta nie może mieć dziecka, ma jednak pieniądze, by go „kupić”.
Iwona, która nie miała problemów z zajściem i donoszeniem ciąży potrzebuje tych pieniędzy. Postanawia zostać matką zastępczą – surogatką, „wynajmując” swoje ciało jako swoisty inkubator dla zapłodnionej komórki Marty. Rola Iwony sprowadzała się do donoszenia ciąży, urodzenia dziecka i oddania go Marcie i Filipowi. Miała nie pokochać dziecka rozwijającego się w jej łonie. Tak się jednak nie stało…
Przez większość stron „Kukułki” targały mną sprzeczne emocje. Próbowałam się wczuć zarówno w sytuację Marty jak Iwony i napiszę szczerze, nie wiem po której stronie powinnam stanąć.
To niezwykle trudny i kruchy temat. A decyzja, jaka by nie była, nie uszczęśliwi dwóch kobiet. Jedna z nich odejdzie szczęśliwa tuląc do swej piersi ukochane dziecko. A druga? Pogrąży się w rozpaczy, którą trudno będzie ukoić.

I na koniec mądry cytat, który daje dużo do myślenia:
„Jest, jak jest, nie będzie lepiej, nie będzie gorzej. Oto twoje życie, takie dostałaś, innego nie będzie. Nie będzie lepsze i tylko od ciebie samej zależy, czy nie będzie gorsze”.

Ja ze swojej strony obliguję się do przeczytania wszystkich książek Antoniny Kozłowskiej. Przede mną tylko jedna książka, o bardzo wymownym tytule – „Trzy polówki jabłka”. A później? Pozostaje mi jedynie trzymać kciuki za autorkę i życzyć jej kolejnych, równie dobrych powieści.

czwartek, 6 stycznia 2011

oddam książkę w dobre ręce :)




Wszystkim, którzy zaglądają na mojego raczkującego bloga (strasznie to miłe, naprawdę :) ) chciałabym serdecznie podziękować :))

Może ktoś z Was chciałby przygarnąć taką oto skromną książeczkę?



Oddaj mi dzieci to porywająca relacja heroicznego poszukiwania prowadzonego przez Donyę al-Nahi w celu odnalezienia córki i syna, z dwojga z czwórki dzieci porwanych przez jej męża Irakijczyka. Przesycona dramatyzmem, wzruszająca, lecz także inspirująca opowieść o tym, jak determinacja i odwaga kobiety w obliczu wyjątkowo trudnych okoliczności doprowadziła do połączenia rodziny.

Co należy zrobić ?
Wystarczy w komentarzu się uśmiechnąć ->   :)


W najbliższy poniedziałek podam nick osoby, do której trafi książeczka

Pozdrawiam :) 

środa, 5 stycznia 2011

Joanne Harris - Błękitnooki chłopiec

autor: Joanne Harris
tytuł: Błękitnooki chłopiec
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
gatunek: thriller
ilość stron: 544
ocena4.5 / 6



Ostatnia strona, ostanie zdanie i moja pierwsza myśl „no nieźle”.

Błękitnooki chłopiec nie jest już chłopcem. To czterdziestodwuletni mężczyzna mieszkający wraz ze swą toksyczną mamusią w Malbry. Czym się zajmuje? Właściwie to niczym – ostatecznie udaje, że pracuje. Aktywnie uczestniczy w blogowym świecie - jak my J Z taką różnicą,  że jego wpisy nie dotyczą książek, a…. morderstw. Jego posty to (tylko?) mroczne opowiastki o morderstwach. Niby nic, gdyby nie fakt, że opisane ofiary rzeczywiście nie żyją...
Joanne Harris porównała tę książkę do kostki Rubika. Trafnie. W „ Błękitnookim chłopcu” niezrozumiałe i niejasne losy – jak w układance - powoli wskakiwały na swoje miejsce.

Teraz sobie zarzucam, że nie dałam szansy tej książce. Nie pozwoliłam jej się wciągnąć. Była niegroźna, ot mało straszne i mroczne opowiadania.  Podczytywałam ją więc po kilkanaście stron, odkładałam i sięgałam po coś innego. I to się na mnie zemściło.  Jak zawsze - otworzyłam na uprzednio skończonej stronie, zaczęłam czytać i… pogubiłam się. Nie wiedziałam - kto jest kim – czy X to Y, czy może na odwrót? W panice zaczęłam kartkować wcześniej czytane strony chcąc odnaleźć to, co umknęło. Niepotrzebnie - kolejne strony zawierały odpowiedź a ja odzyskałam wewnętrzny spokój.

Kolory. Mnóstwo tu błękitu. I w tytule i na okładce i w opisach. Czytając fragmenty pełne błękitu, łapałam się na tym, że machinalnie spoglądam w niebo.

„Jego zdaniem kolorem morderstwa jest błękit. Błękit lodu, błękit zasłony dymnej, błękit odmrożeń, martwego ciała i worków na zwłoki. To również jego kolor (…)”

„Błękit wszystko zabarwia”


Mam świadomość, że porcjowanie i dawkowanie książki wpłynęło na jej niższą ocenę. Książka godna polecenia.

niedziela, 2 stycznia 2011

Emily Craig - Tajemnice wydarte zmarłym


autor: Emily Craig
tytuł: Tajemnice wydarte zmarłym
wydawnictwo: Znak
ilość stron: 304
ocena5 / 6



Nieczęsto sięgam po literaturę faktu. Co więc skłoniło mnie do przeczytania tej książki? Trzy rzeczy:

* okładka – była pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę. Przykuła moją uwagę, zaciekawiła.
* tytuł - „Tajemnice wydarte zmarłym” zaciekawił i zaintrygował.
*opis książki – zastanowił, zachęcił do sięgnięcia po tę lekturę.
Z recenzują tej książki spotkałam się kilka razy na blogach. Jedne, pozytywne - zachęcały do przeczytania, inne – przestrzegały, że to pozycja dla ludzi o mocnych nerwach.
Mocnych nerwów to ja nie mam, jednak ciekawość wzięła górę nad słabościami.

Autorką jest Emily Craig - antropolog sądowy stanu Kentucky. Jej praca polega na badaniu kości, fragmentów kończyn, zwęglonych szczątków ludzkich w celu ustalenia przyczyny śmieci, tożsamości ofiary a i czasem – także wyglądu ofiar.
Jak sama o sobie pisze: „Praca antropologa sądowego rozbudziła we mnie pragnienie zwrócenia każdej ofierze jej nazwiska”.

Emily Craig najpierw pracowała jako rysownik medyczny w klinice ortopedycznej. Pewnego razu policja zwróciła się do niej z prośbą, by wykonała glinianą rekonstrukcję wyglądu twarzy ofiary. Zwłoki wydobyte z rzeki były w stanie zaawansowanego rozkładu, nie udało się ustalić tożsamości ofiary. Wykonanie glinianej rekonstrukcji twarzy to ostateczna  nadzieja na zidentyfikowanie zwłok.

Widok i zapach rozkładającego się ciała wywołał w Craig z jednej strony obrzydliwość, a z drugiej zainteresowanie –  możliwość zwrócenia ofierze jej tożsamości kazała się silniejsza. Dziś Emily Crag jest jednym z czołowych antropologów sądowych na świecie.  Na kartach „Tajemnic wydartych zmarłym” poznajemy opis kilkunastu śledztw, z jej udziałem, od pojedynczych morderstw, po zamach na Word Trade Center.
Dzięki niej dowiadujemy się jak wyglądała praca antropologów tuż po zamachu ma Twin Towers, jak przebiegało ustalenie tożsamości ofiar, zbieranie szczątek ludzkich.
Ze smutkiem czytałam o stanie zwłok, które trafiały do kostnicy. Najczęściej były to pojedyncze  tkanki, kości, strzępy ciała, zwęglone resztki. Kompletne zwłoki były rzadkością.
4 miesiące po zamachu znalezionych kompletnych ciał było niewiele ponad 200. Najczęściej, wszystko to, co zostało z człowieka mieściło się plastikowych torebkach o wymiarach 60cm x 60 cm, a często w jeszcze mniejszych – woreczkach służących do przechowywania żywności w zamrażalce, niewyobrażalne!

Emily Craig całe swoje prywatne życie podporządkowała pracy. Jak sama wspomina, często odwoływała randkę, wyciągała na wpół surowe mięso z piekarnika i jechała na miejsce zbrodni.
Jej osoba, pasja z jaką oddała się pracy, wzbudziła we mnie duży podziw.

Muszę pokusić się porównanie. Poniżej amerykańska wersja okładki (na górze nasze rodzime wydanie). Dwie takie same książki,  dwa różne odczucia. Wiem, nie powinno się oceniać książce po okładce, niestety to silniejsze ode mnie :) O ile okładka Znaku mnie zaintrygowała, tak ta poniżej - odepchnęła.





Wyznanie: Wyzwanie! (a nawet dwa) :)

Zapisałam się :)
Dam radę :)


1. Wyzwanie czytelnicze 2011 - Mogę więcej :)



o tu --> Wrota wyobraźni

Podjęłam się najniższego poziomu 1 - przeczytać 1-5 więcej książek niż w roku 2010.

W pierwszym odruchu chciałam się zapisać na poziom 4 (16 lub więcej książek) ale zadziałały hamulce...
2011 rok będzie dla mnie wyjątkowy, planuję skończyć studia (;)), obronić się, wyjechać do pracy za granicę i... jeszcze coś :)
Obawiam się, że nie znajdę tyle wolnego czasu, ile chciałabym poświęcić na czytanie. W 2010 roku przeczytałam 74 książki. Dam radę przeczytać 75! :)
Już od 1.01.2011 wzięłam sobie to wyzwanie do serca i... książkę do ręki :)


2. Wyzwanie: Reporterskim okiem

Czytamy reportaże i literaturę faktu




Bardzo ciekawe wyzwanie. Zgłosiłam się z kilku powodów, bo:
- Zabójcę z miasta moreli. Reportaże z Turcji - Witolda Szabłowskiego mam w planach czytelniczych już od dawna! Akurat będzie okazja by sięgnąć po tę książkę :)
- Mam ogromne braki w bibliografii R. Kapuścińskiego. To wyzwanie z pewnością je uzupełni :)

 W ramach wyzwania zdecydowałam się przeczytać te oto książki:

 Beata Pawlikowska  - Blondynka na Kubie. Na tropach prawdy i Ernesta Che Guevary

Tim Butcher - Rzeka krwi.  Podróż do pękniętego serca Afryki

Witold Szabłowski - Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji

Ryszard Kapuściński – Heban

Swietłana Aleksijewicz - Wojna nie ma w sobie nic z kobiety

Mariusz Szczygieł – Gottland

Wojciech Jagielski – Modlitwa o deszcz



Zachęcam do wzięcia udziału w wyzwaniach :)