sobota, 24 grudnia 2011

I niech się spełnią...


Mili Bibliofile,
Ciężko mi do Was trafić. Ostatnio los mnie nie rozpieszcza. Jednego dnia straciłam dwie bliskie mi osoby, ciężko się pozbierać, tym bardziej przed świętami  i Wigilią.
Dokładnie rok temu, w Wigilię założyłam tego bloga. Chciałam uczcić ów jubileusz, kupiłam szampana, przygotowałam prezenty… wybaczcie, ale huczną imprezę przeniosę już po Nowym Roku, na spokojnie, może i z uśmiechem będziemy świętować rocznicę.
Na razie ciężko mi się odnaleźć w książkowym świecie. Niby z nosem w książce jednak myślami gdzie indziej. Mam nadzieję, że i ten stan kiedyś minie…

Kochani niech kolejne świąteczne dni upłyną Wam w przyjaznej, rodzinnej atmosferze. I w zdrowiu. A wtedy na pewno będzie miło, wesoło i radośnie!




sobota, 10 grudnia 2011

Jesús Sánchez Adalid - Rycerz z Alcantary

autor: Jesús Sánchez Adalid
tytuł: Rycerz z Alcantary
wydawnictwo: Bellona
rok wydania: 2011
ilość stron: 480
ocena: 4 / 6
 
 

Dużo stron upłynęło zanim sięgnęłam  po trzeci tom z cyklu Monroy. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, czytanie trylogii w tak dużym odstępstwie czasu jest nań krzywdzące, z drugiej jednak, tysiące stron utrzymane w tej samej tonacji poniekąd okazały się nużące.

Jak wypadła ostatnia część przygód Luisa Maríi Monroya de Villalobos? Dziwne, ale towarzysząca mi przez dwa poprzednie tomy ciekawość i chęć poznania dalszych losów dzielnego rycerza z Alcantary jak za dotknięciem, (źle) zaczarowanej różdżki gdzieś się ulotniła a miejsce zainteresowania przejęła monotonność. Przesyt, zmęczenie materiału? Gwoli ścisłości, trzeci tom nie odbiega od pozostałych, nadal utrzymany jest na wysokim poziomie i byłabym niesprawiedliwa oskarżając autora o rozleniwienie. Nie, Jesus Sanchez Adalid nie spoczął na laurach, zaserwował czytelnikom dobrą powieść, z nietuzinkową akcją i umiejętnie wplecionymi wątkami historycznymi. 

Wiem, że niektórzy z czytelników chcą zagłębić się w historię ”Rycerza z Alcantary”, nie chcę więc zdradzać kluczowych wątków i odbierać przyjemności czytania. Nadmienię jedynie, że Monroy z rozkazu samego króla Hiszpanii Filipa II po raz kolejny podejmie się wykonania niebezpiecznego zadania, w sercu Istambułu, pod nosem Wielkiego Turka. Wyrwany z klasztoru Alcantara, w którym znalazł schronienie po powrocie z saraceńskiej niewoli otrzymuje misję związaną z najbardziej wpływowymi Żydami, wygnanymi z Hiszpanii przez Inkwizycję. W Istambule na naszego bohatera czeka mnogość wydarzeń, a sprawy przybiorą zgoła odmienny od planowanego obrót. 

Sagę Monroy skierowałabym do czytelników lubujących się w powieściach historycznych i przygodowych. Jestem pewna, że ich lektura nie sprawi zawodu.
 

wtorek, 6 grudnia 2011

Richard Paul Evans - Obiecaj mi


autor: Richard Paul Evans
tytuł: Obiecaj mi
wydawnictwo: Znak literanova
rok wydania: 2011
ilość stron: 296
ocena: 5.5 / 6



Stos piętrzących się obowiązków, wyzwań i załatwień osiągnął apogeum. Zmęczona i zrezygnowana od kilku dni poszukiwałam wytchnienia w lekturze. Bezskutecznie. Zapewne czytane przeze mnie reportaże i wyłaniający się z nich bolesny obraz rzeczywistości nie był najlepszym wyborem, antidotum na własne zmartwienia. Potrzebowałam czegoś kobiecego, lekkiego i przyjemnego, „Obiecaj mi” Richarda Paula Evansa niczym na zawołanie, idealnie wpasowało się w mój nastrój. 

 Nie przeczytałam, pochłonęłam ją, od przysłowiowej deski do deski, od pierwszej do ostatniej strony. Nie wiem czym zaskarbiła sobie me względy. Niby historia jakich wiele, a jednak szczególna, nietuzinkowa, inna. O szczęściu, które każdy z nas pragnie zaznać. O miłości, której nikt nie chciałby doświadczyć. I wreszcie o złożonych obietnicach, kipiących nadzieją i wiarą, wreszcie palących rozczarowaniem.

Na kartach powieści autor zapisał losy Beth Cardall, blisko trzydziestoletniej, wydawać by się mogło szczęśliwej mężatki. Kobieta wiedzie proste, poukładane życie, pracuje w pralni, wychowuje sześcioletnią córkę Charlotte i tęskni za swym mężem Marciem, który jest przedstawicielem handlowym i z racji pracy ciągle bywa w rozjazdach. Szczęście pryska niczym bańka mydlana kiedy na jaw wychodzi romans Marca. Beth w przypływie rozpaczy wyrzuca go z domu. Niestety, zdrada męża to nie jedyna tragedia w rodzinie Cardallów. W tym samym czasie zaczyna chorować mała Charlotte i pomimo troski matki i starań lekarzy, nie udaje się ustalić trafnej diagnozy. Na domiar złego właściciel pralni, niezadowolony z frekwencji swej pracownicy, przebąkuje coś o zwolnieniu. Może i z braku wyjścia a może z chęci ratowania swego małżeństwa Beth postanawia przyjąć męża z powrotem.
„Gdy już byłam gotowa, by zdjąć bandaż z nosa, toporem odcięto mi głowę”
Okrutny los nie dał im szansy odbudowania związku, kpiąc, pozbawił złudzeń. Okazało się, że Marc jest śmiertelnie chory, a ten na łożu śmierci, ze skruchy, w próbie rozgrzeszenia wyjawia żonie listę grzechów, nie jeden a wszystkie romanse. Mężczyzna umiera pozostawiając po sobie otwarte rany żalu, które mimo upływu miesięcy nie chcą się zagoić. Do uczucia pustki dołącza się troska o Charlotte, która dalej choruje i z dnia na dzień niknie w oczach. Choroba córki, kłopoty finansowe, niepewność jutra niszczą i załamują Beth. Kiedy wszystko chyli się ku rozpaczy, z koszmaru beznadziei wyciąga ją Matthew, młody, przypadkowo poznany mężczyzna. Choć wydaje się być ucieleśnieniem najskrytszych marzeń jest w nim coś dziwnego i niepokojącego. Kobieta zachowuje wzmożoną czujność ale prawda, którą poznaje przekracza jej najśmielsze wyobrażenia…

Potrzebowałam takiej książki, bardziej niż przypuszczałam i bardziej niż byłam się w stanie się do tego przyznać. Ktoś mógłby powiedzieć – banalna, nieprawdopodobna historia. Tak, mógłby. Ale czy to ważne? W lekturze szukałam odprężenia i wyciszenia. „Obiecaj mi” zdało egzamin, na piątkę z plusem!
„A błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczyć... no, to już może tylko miłość”

sobota, 3 grudnia 2011

Greg Mortenson, David Oliver Relin - Trzy filiżanki herbaty

autor: Greg Mortenson, David Oliver Relin
tytuł: Trzy filiżanki herbaty
wydawnictwo: Sonia Draga
rok wydania: 2010
ilość stron: 392
ocena: 4.5 / 6


Pakistan. Pogrążone w wojennym chaosie epicentrum światowego terroryzmu, kraj strachu, lęku i kontrastów, gdzie nędza przeplata się z oszałamiającym bogactwem a ubogie wsie przysłaniają wizerunek nowoczesnego Islamabadu stanowiąc niemy wyrzut sumienia. Jak walczyć z terroryzmem? Jak pomóc krajom pogrążonym w wojnie? Modląc się, nieść pomoc humanitarną a może właśnie tak jak Greg Mortenson walczyć o pokój budując szkoły w biednych pakistańskich wioskach.


Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział Gregowi, jak potoczy się jego życie, kiwałby głową z niedowierzaniem. Mortenson był zapalonym himalaistą, to właśnie góry zaprzątały jego wszystkie myśli. Po nagłej śmierci swej młodszej siostry Christy, chcąc uczcić jej pamięć, postanowił wspiąć się na K2, powszechnie uznawany za najtrudniejszy do zdobycia szczyt na ziemi. Próba zdobycia góry zakończyła się niepowodzeniem, jeden z himalaistów zapadł na obrzęk płuc i musiał niezwłocznie zostać przetransportowany na niższy teren. Ekipa podjęła próbę znoszenia poszkodowanego i po 72 godzinach walki dotarli do bazy. Skrajnie wyczerpany Mortenson zaniechał  ponownego wejścia, na domiar złego, schodząc ze szlaku zabłądził i przypadkowo trafił do wioski Korphe. Mieszkańcy gościnnie przyjęli przybysza, przygotowali miejsce do spania i podali to, co dla mieli najcenniejsze, kawałki suszonego miejsca i herbatę. Do wioski nigdy wcześniej nie dotarł żaden cudzoziemiec, naczelnik na cześć himalaisty rozkazał więc zabić największego we wsi barana i przygotować ucztę. Wdzięczny Mortenson szukał sposobu podziękowania gospodarzom za ich opiekę i bezgraniczną pomoc.  Kiedy zobaczył szkołę, w której uczyły się dzieci z wioski, wiedział już co powinien zrobić. Widok uczniów, którzy klęczeli na zimnej ziemi pod gołym niebem był wstrząsający. Nauczyciel, którego wynagrodzenie wynosiło dolara dziennie, przyjeżdżał tu trzy razy w tygodniu, przez resztę dni dzieci same powtarzały zadany materiał. Greg postanowił pomóc pakistańskim dzieciom. Obiecał naczelnikowi wioski, że pewnego razu wróci do nich i zbuduje tu szkołę.

Jak pomagać innym, kiedy samemu nie ma się nic? Mortenson nie miał własnego domu, jedyne lokum stanowił wynajęty schowek, w którym trzymał wszystkie swoje rzeczy, na domiar złego został zwolniony. Niegdyś pracował jako pielęgniarz, ale który pracodawca chce zatrudniać człowieka, który przez większość czasu roku jest wszędzie tylko nie w pracy? Mimo przeciwności losu Greg się nie poddał, z mozołem wysyłał listy do znanych celebrytów prosząc o wsparcie i pomoc. Kilkaset próśb przeszło bez echa aż wreszcie znalazł się człowiek gotowy sfinansować ten szczytny cel. Tak zaczęła się trwająca po dziś dzień humanitarna pomoc. 

Greg wybudował nie jedną lecz kilkadziesiąt szkół w najbiedniejszych wioskach Pakistanu i Afganistanu i…. i nie napiszę nic więcej bo w głowie szumi mi TEN artykuł…

Nie kryłam podziwu dla jego walki i chęci niesienia pomocy innym. Nie wiem jak się ustosunkować do tego artykułu. Nie mogę zebrać myśli. Być może Greg Mortenson dopuścił się wszystkich zarzucanych mu kłamstw i oszustw ale zanim zgubne pieniądze uderzyły mu do głowy zrobił wiele dobrego. Zanim zaczął myśleć głównie o sobie pomyślał o innych, o biednych pakistańskich dzieciach, które dzięki niemu mogą się uczyć i zdobywać wiedzę.

#####

Moi drodzy przepraszam za swą nieobecność. Mój leciwy komputer odmówił posłuszeństwa, najwidoczniej przestało mu się podobać gogle i jego pochodne. W efekcie nie mogę wejść na blogi, w tym swojego. Muszę wytrzymać do połowy, najdalej do końca miesiąca, do tego czasu będę zaglądać do Was w miarę swoich możliwości, skąd tylko będę mogła. Do poczytania :)