tytuł: Trucicielka
wydawnictwo: Znak
rok wydania: 2011
ilość stron: 232
ocena: 5 / 6
Gdybym miała wymienić 3 książki o przyciągających jak magnes okładkach, Trucicielka z pewnością zajęłaby wysokie miejsce na podium. Tak wiem, nie szata zdobi człowieka, nie oceniaj prezentu po opakowaniu... Nic a to nie poradzę, to silniejsze ode mnie. Okładka Trucicielki niczym strzała Amora trafiła w me serce, tak, że zapałałam miłością i chęcią posiadania.
Nie ukrywam, nazwisko autora także nie było mi obojętne. Dotychczas czytałam Oskara i panią Różę oraz Dziecko Noego. Obydwa spotkania, nad wyraz udane, zachęciły i zobligowały mnie do zapoznania się z kolejnymi dziełami tegoż autora.
Pięknie opakowana Trucicielka to zbiór 4 pozornie różnych opowiadań. Bo choć na pierwszy rzut oka każde z opowiadań rządzi się własnymi prawami, po chwili namysłu, kwadransie rozważań, dostrzegłam ich wspólne przesłanie, istotę i sens.
Tytułowe opowiadanie zaskoczyło mnie najbardziej. Byłam przekonana, iż Trucicielka spogląda z okładki książki. Młoda, piękna, tajemnicza, uwodzicielska. Tym większe moje zdziwienie gdy główną bohaterką okazała się Marie Maurestier – siedemdziesięcioletnia pomarszczona starsza pani siejąca postrach wśród mieszkańców Saint – Sorlin. Dlaczego? Kobieta byłą podejrzana o zabójstwo trzech swoich mężów. Marie wychodziła za mąż za bardzo bogatych i starszych mężczyzn, wszyscy umierali nagle pozostawiając swej żonie cały majątek. Syn ostatniego męża nabrał podejrzeń. Jego ojciec cieszył się bardzo dobrym zdrowiem, po ślubie z Marie dosłownie nikł w oczach, zmarł uprzednio wydziedziczając swe dzieci. Wykopano ciała wszystkich trzech mężów, w których specjaliści wykryli ślady arszeniku. Adwokat Marie zrobił kawał „dobrej” roboty. Badania ziemi przy cmentarzu wykazały obecność arszeniku w środku chwastobójczym, którego używano w tej okolicy. Po tylu latach ciała mogły wydawać się zatrute, zwłaszcza przy obfitych opadach deszczu. Marie została uniewinniona, z podniesionym czołem nadal przechadzała się ulicami miasta.
Gdy w parafii pojawił się nowy proboszcz wszystko uległo zmianie. Jego wiara, dobroć i oddanie udzieliły się wszystkim, nawet największym grzesznikom. Marie zapragnęła być jak najbliżej młodego księdza. Chciała przebywać z nim sam na sam, oddawać się rozmowie, słuchać i być słuchaną. Konfesjonał i spowiedź były idealnym rozwiązaniem. To tu Marie oddawała się godzinnym rozmowom wyznając swe grzechy. Z czego się spowiadała? Do czego nakłaniał ją młody proboszcz? …
Pozwolicie, że na tym urwę zarys tego jednego z czterech opowiadań. Nie chciałabym zdradzić Wam treści, tym bardziej odbierać przyjemności z czytania. Nie ujawnię o czym traktują pozostałe opowiadania. Nadmienię jedynie, że w każdym z nich występuje patronka od spraw beznadziejnych. Z pewnością znacie jej imię. Interpretację jej obecności i wpływu na poszczególnych bohaterów pozostawię każdemu z osobna.
Ku refleksji skłonił mnie także kilkustronicowy Pamiętnik autora, zamieszczony już po opowiadaniach na końcu książki.
„Wiele powieści przypomina wybór czekoladopodobny, w którym brak czekolady, inaczej mówiąc, więcej dziur wypełniania dziur niż czystej treści. Często tekst jest rozciągnięty, wyczerpujące opisy przypominają raczej protokół komornika, dialogi są przeniesione prosto z życia i psują styl, teorie znoszą się nawzajem w sposób dowolny, wydarzenia mnożą się niczym komórki rakowe”
Opowiadania E -E Schmitta mają w sobie to coś, co przyciąga, nie pozwala się oderwać, zachęca do ponownego przeczytania. Cieszę się, że Trucicielka znalazła miejsce na mej półce. Zapewne nieraz po nią sięgnę i zagłębię się w lekturze.
Nie nie, nie przestanę czytać powieści. Lubię te dłużyzny, nieśpieszny rozwój sytuacji, powolne poznawanie bohaterów. Popatrzyłam jednak innym, łaskawszym okiem na opowiadania, dotąd przeze mnie unikane i niedocenione.
hm... "Oskara..." przeczytałam i zakochałam się tej powieści... zabrałam się nawet za "Tektonikę uczuć" ale nie potrafiłam przebrnąć, więc nie wiem czy odważę się na następną książkę... może za jakiś czas
OdpowiedzUsuńDosłownie dwa -trzy dni temu dodałam książkę do planowanych (okładka faktycznie trochę w tym pomogła, ale treść w jeszcze większym stopniu).
OdpowiedzUsuńWłaściwie to liczę/liczyłam na lekturę z fajerwerkami, a widzę, że jednak troszkę przygasa. Pewnie i tak przeczytam ;)
Nie mogę znieść Schmitta, męczy mnie strasznie. Kiedyś jakoś trawiłam jego powieści, ale po przeczytaniu jednego wywiadu... Niestety straciłam cały szacunek, jakim kiedykolwiek go obdarzyłam... Jedynie "Małe zbrodnie małżeńskie" jakoś się utrzymują...
OdpowiedzUsuńarcher - bardzo ładne zdjęcie w profilu :) to po pierwsze :) a co książek Schmitta, jedni się zachwycają inni wprost przeciwnie. Ja z pewnością sięgnę po kolejne książki, mam nadzieję, że wybiorę te najlepsze :)
OdpowiedzUsuńBellatriks - Przeczytaj koniecznie! Wiadomo są różne gusta :) Powiem Ci, że nie mogłąm się zdecydować co do oceny, z jednej strony to bardzo dobre opowiadania ale z drugiej... nastawiłam się na ochy i achy. W tym sęk, że chciałabym drugiego "Oskara i panią Różę" no nie da się :)
femme - o widzisz! to ja zapisuję "Małe zbrodnie małżeńskie" na listę, z pewnością przeczytam. Dzięki! :)
Schmitt do tej pory mnie nie pociągał, ale teraz nabrałam na niego ochoty. forma opowiadań idealnie wpasowuje się też w moją potrzebę znoszenia ze sobą krótki książek na uczelnie by nie paść z nudów na przerwach ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się ,że okładka przepiękna i wręcz prosi o przeczytania tego co się pod nią znajduje . Jak najbardziej dodaję książkę do listy do przeczytania ;-]
OdpowiedzUsuńJak tylko zobaczyłam ją w Empiku, stwierdziłam, że co by się nie działo, przeczytać muszę :). I pewnie mi się kiedyś uda, miejmy nadzieję, że szybko.
OdpowiedzUsuńa wiesz... jakoś tak się złożyło, że dziś kupiłam :P
OdpowiedzUsuńOj mam ochotę na tę książkę. Okładka i Twoja recenzja zdecydowanie zachęciały mnie do lektury:))
OdpowiedzUsuńVaria - skąd ja to znam! kiedyś taszczyłam w torebce 900 stronicowe tomisko Pod kopułą ;) Mało ucho nie pękło :) Teraz wyszukuję te cieńsze objętościowo książki właśnie "na drogę" :)
OdpowiedzUsuńdm1994 - zachęcam :))
Mani - u mnie też zaczęło się od okładki, nie minęło wiele czasu i mam :) Tobie życzę tego samego :)
Iza - wiem wiem, tak wyszło ;) Czekam na Twoją opinię :)
Zachęciłaś mnie do tej książki ;)
OdpowiedzUsuńKusisz, kusisz, kusisz :)
OdpowiedzUsuńOkładka faktycznie piękna - taka inna, w porównaniu do pozostałych dzieł Schmitta wydawanych u nas.
Bardzo na nią czekam - mam w planach najbliższych.
Mam prawie takie same odczucia;))
OdpowiedzUsuńI w sprawie Trucicielki na okładce [swoją drogą- kto to w takim razie może być?],i w sprawie zmiany nastawienia do opowiadań;)
Do tej pory czytałam jedynie "Oskara i panią Różę". Ta pozycja mnie zachwyciła, ale jakoś nie miałam okazji sięgnąć po inne dzieła autora. Właściwie to rzadko czytam opowiadania, choć myślę, że są one wspaniała odskocznią od niektórych powieści.
OdpowiedzUsuńNapisana przez Ciebie recenzja "Trucicielki" brzmi zachęcająco. Dopisuję do mojej listy książek, które na pewno przeczytam :)
Pozdrawiam!
Piękna okładka:) I recenzja zachęcająca:)
OdpowiedzUsuńDo książki na pewno dotrę. Już na mnie spogląda z wielu księgarni, hehe:). Okładka jest cudna! Schmitta czytałam już wielokrotnie, nie zawiodłam się jak do tej pory. Parę lat temu uczestniczyłam na spotkaniu autorskim. Świetne przeżycie. A na "Zbrodniach małżeńskich" byłam nawet w teatrze... Ciekawa jestem tej pozycji.
OdpowiedzUsuńDobrego dnia:))
Kasandro - dziękuję :) i polecam :)
OdpowiedzUsuńBujaczek - cieszy mnie to :)
Futbolowa - w takim razie będę wypatrywać recenzji, chętnie poznam Twoją opinię :))
Scathach - :))
i widzę, że okładka nie tylko mnie dała do myślenia :) Pozdrawiam :))
Deline - podobnie było ze mną. "Oskar...", od niego rozpoczęło się pragnienie przeczytania innych dzieł autora :)
OdpowiedzUsuńI do opowiadań miałam podobne odczucia. Dawniej ich unikałam, teraz chętniej po nie sięgam, choćby jako przerywnik pomiędzy czymś treściwszym :)
Izuś - :))
gusiook - Spotkanie autorskie? Ależ Ci zazdroszczę! A Trucicielkę przeczytaj koniecznie, z chęcią poznam Twoją opinię
Pozdrawiam :))
Ja zaczynam swoją przygodę ze Schmittem od "Małych zbrodni małżeńskich"
OdpowiedzUsuńFaktycznie - w tym przypadku okładka przyciąga w sposób wręcz magnetyczny :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa recenzja - dodaję książkę do mojej, wciąż wydłużającej się listy życzeń :)
Mnie do Schmitta zachęcać nie trzeba :) Myślę, że "Trucicielkę" przeczytam przy najbliższej okazji. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńbibliofilka - już drugi raz czytam o tych "małych zbrodniach małżeńskich" kusicie, oj kusicie ;) Aż muszę sprawdzić na własne oczy ;)
OdpowiedzUsuńNemeni - dziękuję, miło mi bardzo :)
Vanilla - czyli po Schmitta sięgasz w ciemno, to Ci się chwali :) Jeszcze kilka jego książek i będę robić tak samo ;)
Pozdrawiam serdecznie :))
Nie mogę się doczekać momentu, w którym ta książka trafi do moich rąk... Po prostu nie mogę się doczekać.. :))
OdpowiedzUsuńDomi - w takim razie życzę szybkiej zdobyczy :))
OdpowiedzUsuń