autor: Stuart MacBride
tytuł: Dom krwi
wydawnictwo: Amber
rok wydania: 2008
ilość stron: 320
ocena: 5.5 / 6
Od
przeczytania „Domu krwi” upłynęło prawie
dwa tygodnie i choć nie mam w zwyczaju dzielić się opinią po tak długim okresie,
gdy opadły już emocje a upływający czas stopniowo
zaciera szczegóły akcji, dla tej pozycji zrobię wyjątek, zasługuje na to.
Na
jednym ze statków w szkockim porcie Aberdeen znaleziono poćwiartowane ludzkie
zwłoki. Pikanterii dodaje fakt, że ciało znajdowało się w kontenerze
chłodniczym razem z innymi mrożonkami przeznaczonymi do konsumpcji. Policja ma
pełne ręce roboty, musi sprawdzić wszystkie źródła, począwszy od hurtowni, która
dostarczała mięso, poprzez miejscowe rzeźnie i ubojnie. Wnikliwe śledztwo ujawnia
szokujące fakty gdy okazuje się, że coś, co powinno być mięsem wieprzowym ma na
zadzie tatuaż. W mieście wybucha panika a śledczy nie mogą wyzbyć się porównań z
brutalną serią morderstw sprzed dwudziestu lat, kiedy to zabójca zwany
Rzeźnikiem w masce Margaret Thatcher i rzeźniczym fartuchu brutalnie
rozczłonkowywał swe ofiary. Morderca nigdy nie został schwytany, kiedy
zaczynają ginąć kolejne osoby nikt już nie ma złudzeń, Rzeźnik powrócił i na
nowo rozpoczął krwawe żniwa.
Stuart
MacBride jest moim przypadkowym i niekwestionowanie najlepszym odkryciem ostatnich
czasów. Po przeczytaniu jego innego, równie dobrego kryminału w cyklu Logan
McRae „Zamierające światło” machinalnie sięgnęłam po „Dom krwi”. Dawno nie
czytałam czegoś równie mocnego. Już po pierwszych stronach czułam, że autor
wsadził mnie do pędzącego rollercoastera. Nie zdążyłam jeszcze zapiąć pasów a
akcja porwała mnie w wir brutalnych wydarzeń nie dając chwili wytchnienia i czasu na ochłonięcie. W porównaniu z autorami skandynawskich
kryminałów MacBride bije ich na głowę. Tern szkocki pisarz nie pieści się z
czytelnikiem, daruje mu też wnikliwe, odrywające od sedna codzienne życie
głównych bohaterów, z ich psem, kotem i teściową włącznie. Tutaj wszystko kręci
się wokół morderstw, ale trzeba przyznać, drobiazgowe opisy mogą odstraszyć
niejedną osobę. Minęło dwa tygodnie a ja nadal pozostaję pod ogromnym wrażeniem
i uznaniem skierowanym w stronę autora. I dla wiarygodności słów dodam, że od
tego czasu z mięs jadłam tylko drób, żadnego innego gatunku nie byłabym w
stanie przełknąć...
Bardzo
polecam ale tylko miłośnikom mocnych wrażeń i ludziom o mocnych nerwach.
widzę coś w sam raz dla siebie ^^
OdpowiedzUsuńTak, MacBride piszę bardzo dosadne i mocne książki. Polecam Ci zwłaszcza trzy pierwsze powieści z serii, moim zdaniem są najlepsze. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie. Z chęcią przeczytam:)
OdpowiedzUsuńTo chyba nie dla mnie... jakoś wolę sielankowe, spokojne ksiązki...
OdpowiedzUsuńMam w domu najnowszą powieść Stuarta MacBride'a i po sesji zabieram się za czytanie. Widzę, że jego książki ogólnie są dobre, a że lubię ten gatunek to na pewno przypadną mi do gustu. Po "Dom krwi" na pewno sięgnę w przyszłości.
OdpowiedzUsuńWrócić do blogosfery i od razu znaleźć piąty kryminał który chce mieć... Straszne.... Znowu funduszy zabraknie na inne rzeczy xD Recenzja świetna :D
OdpowiedzUsuń