tytuł: Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy
wydawnictwo: Nasza Księgarnia
ilość stron: 472
ocena: 6 / 6
Ach co to była za książka!
Cukiernię kupiłam w ciemno, po licznych ochach i achach czytanych tu i ówdzie. I tom na Targach Książki (z pozdrowieniami i autografem od „mga” ), II tom przyniósł mi Święty Mikołaj (to nieprawda, że Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych dzieci ;) ).
Tom I, o Zajezierskich czytałam w okresie Świąt. Chyba nie mogłam sobie wybrać z jednej strony lepszego z drugiej gorszego czasu. Lepszy – bo to nie tylko wspomnienia kilku pokoleń rodzin Zajezierskich, Bysławskich, Hryciów. Akcja powieści niejednokrotnie przenosi nas w dzień Wigilii Narodzenia Pańskiego. Świąteczna aura otaczała mnie więc z każdej strony. W mieszkaniu zapach świeżej choinki mieszał się z zapachem ciast i pieczonego mięsiwa, a z kart „Cukierni…” wylewał się opis świątecznego zgiełku i przygotowań do wigilijnej wieczerzy.
Ale wiadomo – każdy kij ma dwa końce- i czytanie tej powieści podczas świąt, też miało swoje złe strony. Jakież to?
W moim rodzinnym domu mama co święta próbuje przejść samą siebie. Co roku podnosi sobie poprzeczkę piekąc więcej ciast. Poza tradycyjnymi makowcami i sernikami – dla tradycjonalistów, serwuje nam specjalności z masą krówkową, bitą śmietaną, truflami, ptasim mleczkiem i innymi pysznymi (i jakże kalorycznymi) dodatkami.
I czytając karty „Cukierni”, w których co rusz była mowa o: kasztanach w cukrze, belgijskich czekoladkach, gorącej szarlotce z lodami waniliowymi, leguminie cytrynowej na śmietance, lodach o różnych smakach, torcie hiszpańskim, babie żółtkowej, kremie z kasztanów, galarecie wiśniowej na winie, czekoladkach no i przede wszystkich przepysznych jagodziankach (które machinalnie kojarzą mi się z wczasami spędzanymi nad naszym Morzem Bałtyckim J ) po prostu nie dało się czytać o tych pysznościach obojętnie. Gdy tylko brałam „Cukiernię” do rąk, brałam też talerzyk z ciastem. Uff dobrze, że książkę wchłonęłam w pięć dni. Aż boję się pomyśleć co by było gdybym czytała ją z trzy tygodnie… J
Przede mną II tom a później III… oj jak tak dalej pójdzie będę musiała pomyśleć o wczasach odchudzających ;)
Książka rewelacyjna, strasznie wciągająca i niezwykle interesująca. I mądra. Mnóstwo tu staropolskich zwrotów, francuskich i angielskich dialogów. Oczywiście każdy jeden wyraz czy zdanie w gwoli wytłumaczenia - opatrzone jest przypisem
I tak np. dowiedziałam się, że:
W klasztorze jadania to „refektarz” (głowę bym dała uciąć, że to „reflektarz” :/)
„hubertus” to tradycyjne święto myśliwych organizowane na koniec sezonu łowieckiego (miałam świadomość, że św. Hubert jest patronem myśliwych i leśników, ale nad samą nazwą hubertus, nigdy się nie roztrząsałam, a może powinnam? Wszak hotel o tej samej nazwie mijam codziennie w drodze na uczelnię.)
I…chyba na tym zakończę wyliczanie bo zaczynam się wstydzić nieznajomości rodzimego słownictwa polskiego…
Podsumowując.
Pyszna książka!!!
No w końcu :p
OdpowiedzUsuń;)
OdpowiedzUsuńale zdjęcie tych czekoladek nie było konieczne... tak na nię spoglądam i znów robię się głodna... :)
a moja leży ..........
OdpowiedzUsuńe tam :P jedna więcej czy mniej już dużej różnicy nie zrobi :P
OdpowiedzUsuńSabinka - skuś się, niech dłużej nie leży :)
OdpowiedzUsuńIza- masz rację! będę sobie tak wmawiać :)
szczerze ? zajebiste :D będę czytał (recenzje nie książki :P) :*
OdpowiedzUsuńCzytałam tylko jedną książkę pani Małgorzaty i tak średnio mi się podobała, jednak po tę bardzo chcę sięgnąć. :)
OdpowiedzUsuń